od kiedy kilka lat temu pojechaliśmy po raz pierwszy do skandynawii, zawsze zachwyca nas i zadziwia tamtejszy stosunek do przyrody. z jednej strony duży szacunek, co przy tak trudnym klimacie jest pewnie zrozumiałe. jednak przez szacunek rozumiem również to, że z naturą się nie walczy, nie zmienia się jej i nie próbuje oswoić. z drugiej strony, czuć autentyczną dumę z tej nieskażonej przyrody i traktowanie krajobrazu jako dobra narodowego, jako części tożsamości narodowej.
prawie wszędzie w skandynawii obowiązuje tzw. prawo wszystkich ludzi ( everyman’s right, po fińsku jokamiehenoikeus), mówiące o tym, że każdy człowiek ma prawo do kontaktu z przyrodą. nie ma konfliktu między cywilizacją a naturą, ponieważ człowiek i cywilizacja są integralną częścią przyrody. w praktyce prawo to oznacza, że wszyscy ludzie mają swobodny dostęp do wszystkich lasów, gór, rzek, wybrzeża czy jezior i mogą do woli korzystać z ich dóbr: od zbierania jagód, przez kąpiel w jeziorach, aż po rozbijanie namiotów. jednak takie prawo nakłada też obowiązek poszanowania przyrody, przede wszystkim absolutny zakaz śmiecenia. dla mnie w takim podejściu pięknie ucieleśnia się duma z własnego kraju, poczucie, że jest on wspólny i że jesteśmy za niego odpowiedzialni.
my z tego dobra chcielibyśmy czerpać jak najwięcej. jeżdżąc sami lub z dziećmi, często świadomie omijamy miasta i typowe rzeczy „do zwiedzania”. zamiast tego wybieramy „zwiedzanie” parków narodowych. w 2017 r. przez trzy tygodnie jeździliśmy po finlandii i fińska przyroda absolutnie nas oczarowała. spodziewałam się raczej monotonnego krajobrazu: lasy, lasy, lasy, jeziora, jeziora, jeziora. tymczasem finlandia okazała się zachwycająco różnorodna, a sposób, w jaki zorganizowane są parki narodowe, naprawdę pomaga tę różnorodność odkryć.
w finlandii wytyczono 40 parków narodowych, świetnie zaplanowanych i opisanych. przy wszystkich, które odwiedziliśmy, funkcjonuje visitor centre, czyli punkt informacyjny z obowiązkową ekspozycją wypchanych zwierząt, sklepikiem i fantastyczną strefą dla dzieci. szlaki poprowadzone są w taki sposób, aby były możliwie urozmaicone, ale też aby jak najmniej ingerowały w otaczający krajobraz. co kilka kilometrów na szlaku znajduje się drewniany szałas, w którym można się schronić i ogrzać, toaleta, drewutnia i miejsce na ognisko. na dłuższych trasach funkcjonują też wyposażone chaty, w których można przenocować.
bodaj największym hitem naszej podróży po finlandii był park narodowy oulanka, położony między karelią a laponią, tuż przy granicy z rosją. pierwszego dnia przeszliśmy 12 km tzw. mały szlak niedźwiedzi (pieni karhunkierros), który jest częścią większej 82 km trasy. niedźwiedzie faktycznie można tam spotkać, są nawet organizowane dzienne lub nocne „niedźwiedzie safari”.
szlak zaczyna się i kończy nie lada atrakcją – przejściem po moście linowym zawieszonym nad wzburzoną rzeką kitkajoki. takich mostów linowych na trasie jest jeszcze kilka. cały szlak biegnie bowiem wzdłuż kitkajoki – momentami niemal górskiej rzeki, na której organizowane są spływy raftingowe. mimo że karelia jest właściwie płaska, czuliśmy się trochę jak na górskim szlaku. trasa jest niesamowicie urozmaicona: ścieżka idzie to lasem, to przez mokradła, przy samym brzegu rzeki albo grzbietem wysokiego wzgórza. do tego jagody po kolana i możliwość rozpalenia ogniska w połowie drogi. jakby tych atrakcji było mało, na ścieżkę kilka metrów od nas wyszedł, jak gdyby nigdy nic, renifer.
drugiego dnia w oulanka przeszliśmy krótszą (6 km) trasę i ponownie byliśmy zachwyceni jej różnorodnością. tym razem szliśmy szlakiem hiisi, czyli złośliwego leśnego trolla, któremu przypisywano dziwne elementy krajobrazu, takie jak wielkie głazy w środku lasu, szczeliny albo dziury w skałach. szlak ponownie prowadzi przez lasy, bagna, wzgórza, doliny i łąki. największą atrakcją są jednak 300-metrowe kaskady na rzece oulankajoki. między pionowymi skałami z czerwonego granitu przewalają się spienione masy wody. woda jest tam tak wzburzona, że ponoć nie zamarza nawet zimą, mimo że temperatury mogą spadać do -40°.
głównym celem naszej wyprawy do finlandii miała być laponia, jednak przegnioły nas stamtąd ulewne deszcze. mam więc ogromne poczucie niedosytu. na szczęście udała nam się krótka wycieczka po parku narodowym pyhä-luosto, położonym jakieś 100 km za kołem podbiegunowym, a więc na samym południu laponii. nasz 6 km szlak schodził na dno najgłębszego w finlandii wąwozu, o bardziej japońskiej niż lapońskiej nazwie: isokuro. drewniana kładka prowadzi najpierw lasem, wzdłuż kilku jeziorek, a potem przez gołoborze, gdzie bez trudu można odnaleźć kamienie z odciśniętym wzorem fal. ponoć świadczy to o tym, że tereny te były dnem prehistorycznego morza. tamtego dnia udało nam się zobaczyć sójkę syberyjską (inaczej sójkę złowrogą), która jest zresztą symbolem parku, renifery i orzechówkę.
daleko na południu, w sercu karelii, jest maleńki park narodowy koli. nie ma tam żadnych spektakularnych tras, to raptem krótki spacer z parkingu. jednak dla finów ma on szczególne znaczenie. mówi się, że widok, jaki rozpościera się ze szczytów koli na usiane wyspami jezioro pielinen, to finlandia w pigułce. był on tak często przedstawiany w malarstwie, literaturze i sztuce ludowej, że stał się wręcz częścią tożsamości narodowej finów. i to nie ja popadam tutaj w patos, ale takie frazy pojawiają się na każdym kroku przy opisach koli. chodzi o to, że teren ten został „odkryty” nieco ponad 100 lat temu przez trójkę artystów mocno zaangażowanych w fińskie przebudzenie narodowe. był więc bardzo mocno wykorzystywany w sztuce narodowej właśnie jako kwintesencja karelii, jako kolebka fińskości, jako ziemie samego kaleva, bohatera fińskiej sagi narodowej „kalevala”.
ostatnim parkiem narodowym, jaki odwiedziliśmy w finlandii był repovesi. to jedyny park, do którego stosunkowo trudno było dojechać, gdyż prowadzą do niego dwa główne wejścia, oddalone od siebie o kilkadziesiąt kilometrów. z kilku dostępnych tras wybraliśmy 6 km szlak lisi (lis jest zresztą oficjalnym symbolem parku). podobnie jak poprzednio, zachwyciła nas różnorodność krajobrazu: były mosty linowe i potężne, pionowe skały, lasy brzozowe, rzeki i jeziora. jednak największą frajdą była przeprawa na drugi brzeg jeziora na tratwie, którą trzeba było przeciągnąć 200 m liną na drugi brzeg. była przy tym kupa śmiechu, a po drodze mieliśmy jeszcze szczęście zobaczyć siedzące na wodzie nury rdzawoszyje, z których słynie repovesi.
niestety nie widzielismy głównej atrakcji repovesi, czyli potężnych, klifów skalnych, spadajacych pionowo do jeziora. to musi być raj dla wspinaczy. niestety były one w zupełnie innej, trudno dostępnej części parku.
***
bibliografia (rysunek poglądowy z naszego dziennika to sójka syberyjska):
Skomentuj