gruzinskie doliny, cz.2 – 14.08.2007

skoro byly „gruzinskie doliny, cz.1”, to wypadaloby, zeby byla rowniez czesc druga. aczkolwiek od tego czasu (czyli od wczoraj) zdarzylo sie juz tyle jeszcze ciekawszych rzeczy!

wczorajszy dzien (poniedzialek) uplynal nam pod znakiem slonca, slonca, slonca i szukania starych gruzinskich kosciolow. niestety ze wzgledu na slabe lokalne polaczenia w ciagu calego dnia udalo nam sie obejrzec zaledwie dwa koscioly, na szczescie te najslynniejsze i najlepiej zachowane: haho i oşk vank. oba pochodza z konca X wieku i oba zostaly ufundowane przez tego samego krola gruzinskiego, dawida wielkiego. sa tez, jak wszystkie gruzinskie koscioly do siebie podobne: niewielkie (aczkolwiek maciek poczynil interesujaca obserwacje: z zewnatrz wydaja sie malutkie, ale w srodku kryja wielka przestrzen!), trojnawowe, o polokraglym sklepieniu, z jedna duza kopula.

z yusufeli wyruszylismy kilkadziesiat kilometrow na poludnie bardzo wczesnie rano, jednak do kosciola haho udalo nam sie dotrzec dopiero kolo 13. autobus wyrzucil nas na glownej drodze, 7km od kosciola. bylo zbyt goraco, zeby isc pieszo, wiec czekalismy na stopa. na tamtejszych drogach panuje tak dziki ruch, ze przejechanie tych 7km zajelo nam prawie dwie godziny, przy tym korzystalismy z trzech samochodow. w druga strone bylo troche lepiej: jechalismy dwoma samochodami przez godzine. sam kosciolek jest interesujacy przede wszystkim ze wzgledu na swoje reliefy. na zewnetrznych scianach kosciola wyrzezbione sa postaci aniolow grajacych ku chwale panu, chimera, lew,maryja z dzieciatkiem i krzyze. najsmieszniejsza jednak byla scena ukazujaca polkniecie jonasza przez wieloryba, ktory wygladal jak … pies! kto wymyslil, zeby wielorybowi dorobic uszy i nogi?!:)) pod ta scena wyrzezbiony byl kogut, symbolizujacy pyche jonasza. w apsydzie widac slady dawnych freskow przedstawiajacych anioly i apostolow na niebieskim tle. kosciol dawno temu przekonsekrowany zostal na meczet i, mimo ze w srodku zupelnie pusty, wciaz odbywaja sie tam modlitwy. dzieki temu jest praktycznie na okraglo otwarty.

wieksze szczescie mielismy z dojazdem do drugiego z kosciolow, öşk vank. on rowniez od XIX wieku sluzyl jako meczet, jednak w 1985 trafil w nielaske i od tego czasu popadl w straszna ruine. obecnie zamieszkuja go dziesiatki golebi, co sprawia, ze stapa sie po wielkich pokladach ptasich kup, a w kosciele niemilosiernie smierdzi. poza tym pewnie ktorys z miejscowych chlopow trzyma tam siano… a zamiast sklepienia jest wielka dziura:

osvank

poza tym jednak kosciol jest imponujacy: jest wielki (znowu: od zewnatrz wydaje sie byb duzo mniejszy!), na scianach zachowaly sie resztki freskow: widac np. scene ofiarownia miniatury swiatyni (komu?) i tlum zgromadzony przed kosciolem. podobna scena jest powtorzona na zewnetrznej poludniowej scianie: trzy duze postaci, z ktorych jedna trzyma model ofiarowanego kosciola.

öşk vank uwazany jest za szczyt swietnosci kultury gruzinskiej na tych terenach. no wlasnie, skad tutaj ci gruzini? otoz zamieszkiwali oni te tereny od czasow prehistorycznych (m.in. doline rzeki çoruh, w ktorej bylismy). przyjeli chrzescijanstwo kilka lat po ormianach, czyli zaraz w pierwszych latach IV wieku, jednak nigdy tez nie zerwali z patriarchatem w konstantynopolu, ktoremu do dnia dzisiejszego formalnie podlega cerkiew gruzinska. w dzisiejszej polnocno – wschodniej turcji powstaly pod zwierzchnictwem bizancjum dwa ksiestwa gruzinskie: tao i klardzeti. pod panowaniem dynastii bagratydow kultura gruzinska rozkwitala, w XII wieku udalo sie tez zjednoczyc gruzinskie ksiestwa w jednolite panstwo. jednak dawne ksiestwo tao dostalo sie (juz na dobre) pod panowanie turkow seldzuckich, a centrum gruzinskiej kultury przenioslo sie na kaukaz, gdzie w XIII wieku osiagnela ona swoj zloty okres.

dzis juz malo kto mowi na tych terenach po gruzinsku, rowniez na ulicach nie widac sladow gruzinskosci. jednak w czerwcu w artvinie odbywa sie – podobno swietny! – festiwal kaukaski. pozostaloscia po obecnosci gruzinskiej sa nazwy miejscowosci czesto zaczynajace sie na ar- (artvin, ardahan, ardanuç). prefiks ten oznacza miasto, osade; cos w rodzaju koncowek „-burg” czy”-grad”. przede wszystkim jednak pozostalo po nich wiele zamkow, wiez i kosciolow. widzielismy kilka z nich z okna autobusu i nie moglismy wyjsc z podziwu, jak mozna bylo zbudowac cokolwiek na takiej wysokosci! wiekszosc z nich jest obecnie zrujnowana i zupelnie niedostepna (z wyjatkiem profesjonalnych skalkowcow).

jeszcze ciekawsza niz same koscioly byla natura wokol! czulismy sie jak na ksiezycu albo w wielkim kanionie! potezne, pionowe zbocza doliny zazebialy sie ze soba, zmuszajac buzujaca pod nami rzeke (a wraz z nia i droge!) do wicia sie zabojczymi serpentynami. rzeka byla tak wzburzona, ze niosla za soba tony mulu, wygladajac przez to jak nieustanna lawina blota! swietnie wygladalo miejsce, w ktorym laczyly sie dwie tego typu rzeki: jedna koloru blota, druga ciemniejsza, niemal bordowa. przez chwile plynely rownolegle, dopiero po kilku metrach laczac sie w jednolity, bury strumien. ksiezycowe wrazenie bylo najsilniejsze, gdy z glownej drogi zboczylismy w strone kosciola öşk vank. szlismy wzdluz ciagnacych sie kilometrami wielkich skalistych wzgorz. jak na dloni widac bylo ich pofaldowane warstwy, czasem rowniutko poziome, czasem pionowe, a czasem poskrecane jak makowiec (oboje z mackiem pomyslelismy o lekcji geologii papcia chmiela z „tytusa, romka i atomka”). caly krajobraz byl w zoltym, bladozielonym, brazowym i czerwonym kolorze. czulismy sie tez troche jak na pustyni, gdyz slonce straszliwie palilo, a po horyzont nie bylo skrawka cienia. nigdzie tez (z wyjatkiem bardziej zyznych dolin) nie rosly drzewa, a gdzieniegdzie tylko widac bylo plamki krzakow. nigdzie tez nie bylo sladu zywej duszy (ani, co gorsza, samochodu)! ogolne wrazenie bylo takie, ze zaczelismy zartowac, ze jesli wczesniej nie uda nam sie zlapac stopa, idziemy na piechote tylko do momentu, kiedy zaczna wokol nas krazyc sepy!:) siedem kilometrow, ktore normalnie nie wywolaloby na nas zadnego wrazenia, w takich warunkach wydawalo sie odlegloscia astronomiczna!

pieknym urozmaiceniem tego troche tajemniczego i dzikiego krajobrazu bylo jezioro tortum (tortum gölü), ktore powstalo kilkaset lat temu w wyniku osuniecia sie ziemi. utworzyla sie w ten sposob naturalna tama, na koncu ktorej znajdowal sie 48-metrowy wodospad! stety-niestety naturalna tama zostala zamieniona przez sztuczna (elektorownie), kurek z wodospadem zostal zakrecony i teraz wodospad dziala tylko na wiosne, kiedy to spuszczany jest nadmiar wody. musi to wygladac naprawde imponujaco!

12119_25_1

jednak nawet bez wodospadu jezioro robi duze wrazenie: blekitna, lazurowa, miejscami zielonkawa i turkusowa tafla w tej pustynnej krainie. jako ze dolina jest bardzo waska, jezioro jest rowniez waskie (do 1 km), ale ciagnie sie az przez 10 km.

Tortum_Gl

img_0383

nad jeziorem zatrzymalismy sie na lunch na smazone pstragi. pogoda tak nas rozwalila, ze zrezygnowalismy (przemowil tutaj wylacznie zdrowy rozsadek macka) z proby dojscia do trzeciego kosciola w tej samej dolinie (işhan). niestety, turcja jest przebogata w tego typu zabytki! czytalam, ze nad samym morzem srodziemnym jest tak wiele starozytnych ruin, ze nie sa one nawet wszystkie sklasyfikowane! a kazdy region ma swoje rownie cenne bogactwa! trzeba by tu spedzic rok, a nie miesiac, jaki my mamy, zeby zobaczyc wszystko, co warte zobaczenia!  

z rozpalonej sloncem pustyni (coz za klasyczny, kiczowaty poczatek zdania!) z ulga wrocilismy do orzezwiajacego cienia naszych domkow na drzewie (i takiz koniec…). pierwsza noc na drzewie minela nam zadziwiajaco dobrze. bylo cieplo, rzezko i wygodnie. maciek od razu zasnal jak dziecko, ale ja przez dluzsza chwile nie moglam otrzasnac sie z traumy, jaka przezylam w drodze z lazienki do domku! wszedzie bowiem czaily sie nietoperze!! lataly chyba calymi stadami, pikowaly w dol prosto na mnie, po czym skrecaly tuz kolo ucha!! jako ze nietoperze, obok kleszczy i pijawek, stoja na podium w klasyfikacji na najbardziej ohydne stworzenia swiata, cala sytuacje moge skwitowac jednym glosnym FUUU! drugiej nocy bylo troche lepiej, nietoperze gdzies sie pochowaly, ale nad ranem mielismy innego goscia. na drzewo wszedl maly miejscowy kiciak, ktory najwidoczniej probowal gdzies sie ogrzac. od razu wyczul kociarza i wtulil sie pomiedzy mackowe uda. skubany, nawet kiedy wstalismy i zaczelismy sie pakowac, wsuwal sie tylko glebiej w spiwor!:)

raniutko ruszylismy do erzerum, bardzo starego miasta lezacego na jedwabnym szlaku, o ktorym jednak duzo ciekawiej sie czyta niz je zwiedza. a wieczorem przyjechalismy do kars, gdzie swietnie przyjeli nas nasi nowi znajomi, ktorych wynalezlismy w hospitality club. po raz kolejny zadziwia mnie meskie plemnikowe porozumienie! w rozmowie ze mna (moze ze wzgledu na moj ledwo dukany turecki) po kilku minutach zaczyna brakowac tematow. wystarczy jednak, ze wyjde na chwile z pokoju, a juz slysze dyskusje w miedzynarodowym jezyku pilki noznej! zaraz znajdzie sie tez tavla albo talia kart i zadne bariery jezykowe juz nie istnieja!:) 

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.

Blog na WordPress.com. Autor motywu: Anders Noren.

Up ↑

%d blogerów lubi to: