tapiche reserve, czyli borsuki w dżungli

jadąc do peru bardzo chcieliśmy pojechać do amazonii i choć kilka dni spędzić w selwie, czyli amazońskiej dżungli. selwy nie „zwiedza się” samodzielnie. nie można po prostu pojechać przed siebie i wyjść na spacer czy trekking po lesie. na tych terenach nie ma dróg, nie ma ŻADNEJ infrastruktury, a wejście samemu do dżungli oznacza, że prawdopodobnie po kilkuset metrach stracimy orientację, a zgubienie się może być śmiertelnie niebezpieczne. najczęściej więc wybiera się tzw. lodge, w których w mniej lub bardziej komfortowych warunkach można spędzić kilka dni i skorzystać z pomocy miejscowych przewodników.

kiedy już zdecydowaliśmy, że lecimy do iquitos, zaczęliśmy szukać miejsca, które chcielibyśmy odwiedzić. im dłużej szukaliśmy, im więcej czytaliśmy o amazonii, tym bardziej docierało do nas, że powinniśmy podjąć ostrożną decyzję. większość z tego typu miejsc oferuje bowiem możliwość zrobienia sobie zdjęcia z małpką lub wężem, wzięcia na ręce leniwca czy wycieczkę fakultatywną do „lokalnego plemienia” (indigenous to słowo-klucz, które wiele sprzedaje!). zdecydowanie nie jest to rodzaj turystyki, jaki chcemy wspierać. zdjęcia są potem może i fajne, ale trzeba mieć świadomość, że zwierzęta są odławiane z ich naturalnego środowiska i takie atrakcje – podobnie jak „zwierzęce” pamiątki na targach w iquitos – wprost przyczyniają się do tego, że handel dzikimi zwierzętami w amazonii kwitnie.

ostatecznie zdecydowaliśmy się odwiedzić tapiche reserve – rezerwat nad rzeką tapiche, która jest dopływem ukajali, będącej z kolei dopływem amazonki. nie jest łatwo się tam dostać: rezerwat znajduje się 400 km na południe od iquitos, a podróż autobusem i łodziami zajmuje 12 godzin. nie jest to też tania impreza. za tygodniowy pobyt w rezerwacie moglibyśmy spokojnie pojechać na drugie wakacje… jednak ani przez chwilę nie żałowaliśmy tej decyzji, bo mamy poczucie, że nie tylko zasmakowaliśmy „prawdziwej” amazonii, ale też pieniądze poszły na słuszny cel – utrzymanie rezerwatu.

rezerwat tapiche powstał w 2010 r. na terenach bardzo oddalonych od jakiegokolwiek dużego miasta czy przemysłu, ale z drugiej strony już mocno przetrzebionych przez kłusowników i rabunkową wycinkę drzew. idea prywatnego rezerwatu przyrody jest niesamowicie oryginalna. na świecie funkcjonuje od dłuższego czasu, również w polsce powstało już kilka tego typu inicjatyw. celem rezerwatu tapiche od początku jest ochrona tych terenów przed kłusownikami, a także ochrona tamtejszej bioróżnorodności i zachowanie tego kawałka ziemi w możliwie nienaruszonym stanie. co ważne, na terenie rezerwatu zatrudniani są miejscowi, którzy nie tylko otrzymują godziwe wynagrodzenie (co wcale nie jest oczywistością w peru), ale mają też możliwość zobaczyć, jak wygląda odpowiedzialna eko-turystyka i że można żyć i pracować w zgodzie z naturą. poczytajcie o tapiche reserve na ich stronie internetowej, bo to, co robią jest naprawdę niesamowite!

jednym z projektów, jakie regularnie prowadzą, jest ochrona żółwi wodnych, które żyją w tapiche. w porze suchej na zakolach rzeki tworzą się piaszczyste łachy, na których żółwice składają jaja. dla kłusowników to czas „żniw”: czekają aż żółwica zniesie jaja, a następnie jaja wybierają, a ją samą – osłabioną i przecież bezbronną – zabijają. żółwie są oczywiście pod ochroną, ale kto powstrzyma zdesperowanych ludzi szukających łatwego zarobku? na ulicach iquitos wielokrotnie widzieliśmy ugotowane na twardo jaja żółwi, ułożone na talerzykach w eleganckie stosiki i sprzedawane za grosze. a na targu belen chciało mi się płakać, kiedy widziałam wystawione na sprzedaż mięso żółwi, już poćwiartowane, ze skorupą lub bez, czasem tylko z odciętą głową lub kończynami…

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

w okresie składania jaj przez żółwie pracownicy i wolontariusze rezerwatu tapiche „ścigają się” z kłusownikami: kto pierwszy wybierze jaja z piasku. na szczęście są oni tak zdeterminowani, a rezerwat jest położony na tyle daleko, że po pewnym czasie kłusownikom po prostu nie opłaca się płynąć tak daleko, jeśli mają małe szanse na zdobycie jaj. żółwie jaja po wyciągnięciu z piasku są przenoszone do specjalnej piaskownicy przy „bazie” wolontariuszy (gdzie mieszkaliśmy). gdy żółwie wyklują się, są przenoszone do specjalnego basenika, gdzie trzeba z kolei chronić je przed ptakami, szczurami, oposami i … ukochanym psem pracowników. 🙂 dopiero kiedy żółwiki podrosną, są wypuszczane na wolność – mają wtedy większe szanse na przeżycie.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

duża część z nich została wypuszczona do laguny, którą odwiedziliśmy pewnego popołudnia. była to chyba najciekawsza wycieczka, jaką odbyliśmy w czasie naszego 3-dniowego pobytu w rezerwacie. przy wyższym stanie wody można wpłynąć do niej w miarę swobodnie. my byliśmy w listopadzie, kiedy woda dopiero zaczynała się podnosić, więc przewodnicy musieli przejazd torować maczetami. w lagunie przesiedliśmy się do kanu i …znaleźliśmy się w innym świecie. jeszcze kilka lat temu laguna była całkowicie zarośnięta. w ciągu ostatnich kilku lat wolontariusze wypuścili tu 3 tysięcy małych żółwików. żywią się one jasnozielonymi, grubymi listkami, które widać na zdjęciu (to jakiś rodzaj lilii wodnych).

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

na zdjęciu widać też, że żółwiki zdołały już „oczyścić” sporą część laguny. dzięki temu do wody trafia więcej tlenu i więcej światła, a tym samym pojawiło się w niej więcej życia: pojawiły się ryby, kajmany, czasem wpływają tu delfiny. a za zwierzętami pojawili się …kłusownicy. wyciągaliśmy i niszczyliśmy wielkie drągi wbite w dno, których kłusownicy używają do zakładania sieci. mimo wszystko to piękny przykład tego, jak ochrona jednego gatunku może wpływać na inne gatunki i właściwie na cały ekosystem.

codzinnie rano i po południu wybieraliśmy się na wycieczki. zazwyczaj turyści odwiedzający rezerwat próbują „wyśledzić” małpy, które żyją w głębi lasu (wyjce, kapucynki, tamaryny, uakari i inne). jako że dzieciakom ciężko było chodzić w tej gęstwinie i duchocie, a karina w ogóle odmówiła współpracy, ograniczaliśmy się do krótkich spracerów albo wycieczek łodzią. naszym przewodnikiem był jose, miejscowy indianin. z podziwem patrzyliśmy, jak odnajduje drogę w tym gąszczu, jak wszystko widzi i wszystko słyszy. każdy szmer, każdy zaśpiew ptaka, ruch w koronach drzew, które do nas ledwo docierały, były dla niego całkowicie zrozumiałe.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

niesamowite, z jakim szacunkiem wszyscy w tapiche odnoszą się do natury i do zwierząt mieszkających na terenie rezerwatu. i to bez względu na to, czy mówiliśmy o małpach, papugach, o żabie mieszkającej w naszym zlewie czy szczurze biegającym po słomianym dachu. w czasie codziennych wycieczek wgłąb lasu staraliśmy się chodzić jak najciszej, nie rozmawiać i jakoś okiełznać dzieci nie po to, żeby podejść jak najbliżej zwierząt, ale dlatego, aby im nie przeszkadzać. to zwierzęta są tu u siebie i mają prawo czuć się swobodnie. na zdjęciu poniżej – zrobionym na maksymalnym zoomie – widać na zwalonym pniu drzewa trzy ariranie, czyli wydry olbrzymie. czytając przed przyjazdem o peruwiańskiej selwie, co chwila trafiałam na zdjęcia ariranii, zrobione oczywiście w mega zbliżeniu. spodziewałam się więc, że wydry będą w amazonii widokiem tak powszechnym, jak u nas sarny na polach. tymczasem obecnie na świecie wydr olbrzymich żyje więcej w ogrodach zoologicznych niż na wolności. na terenie rezerwatu tapiche żyje ich osiem sztuk, w tym młode. jest to ogromny powód do dumy: po kilku latach od założenia rezerwatu ariranie wróciły na te tereny.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

w selwie wszystko aż pulsuje życiem: rośliny rosną jedne na drugich, ptaki się przekrzykują, wszystko jest ogromne i nieposkromione. jednak ta oszałamiająca bujność życia w amazonii jest złudna. prawdziwa dżungla zaczyna się dopiero kilka godzin jazdy motorówką od iquitos. wcześniej las jest przetrzebiony, nie zobaczymy palm (palmy są wycinane dla tzw. serca palmy – niewielkiej część tuż przed koroną, która jest przysmakiem w iquitos), nie spotkamy większych zwierząt. amazonia jest przetrzebiona i przełowiona. mniej więcej w połowie drogi między iquitos a tapiche jest miasteczko requena – to zaledwie kilka ulic i mały port. to też „punkt przeładunkowy” wszystkiego, co wychodzi z dżungli: drzew, roślin i dzikich zwierząt. requena przedstawia sobą nieskończenie przygnębiający widok: syf na ulicach, syf w wodzie, smród i śmietnisko na brzegu i krążące nad tym wszystkim sępniki. tymczasem w tapiche trafiliśmy na kawałek raju. jak określiła to jedna z wolontariuszek, tak właśnie powinna wyglądać amazonia. chciałabym czasem, aby jak największe połacie ziemi zostały przez człowieka po prostu zapomniane.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Jedna myśl na temat “tapiche reserve, czyli borsuki w dżungli

Dodaj własny

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.

Blog na WordPress.com. Autor motywu: Anders Noren.

Up ↑

%d blogerów lubi to: