mam takie zboczenie ze studiów, że po skończonej książce czytam również bibliografię. dzięki temu przypadkiem natknęłam się na książkę claire nouvian pt. „otchłanie”, która absolutnie zachwyciła mnie zarówno formą, jak i treścią. jest to trochę album, trochę książka popularnonaukowa, przedstawiająca fenomenalny świat morskich i oceanicznych głębin. kilkanaście rozdziałów zostało napisanych przez naukowców badających różne aspekty tego środowiska: historię badań naukowych, geologię, ekologię, ale przede wszystkim najróżniejsze formy życia. wszystko to tworzy bardzo spójną całość. dla mnie książka jest prawdziwą rewelacją, ponieważ odkrywa zupełnie nowy świat, o którym nie wiedziałam niemal nic. zupełnie nowy kosmos.
to porównanie z kosmosem co chwila powraca. piękne, niemal portretowe fotografie pokazują stworzenia tak fantastyczne, że czasem trudno uwierzyć, że naprawdę istnieją na naszej planecie. z braku innego tła najczęściej widzimy je na czarnym tle, a unoszące się wokół drobinki, oświetlone zapewne lampą pojazdu głębinowego, wyglądają jak przestrzeń kosmiczna. tym samym tytuł albumu zyskuje podwójne – jakże trafne – znaczenie. co ciekawe, więcej ludzi było na księżycu niż na dnie rowu mariańskiego.
jeszcze w połowie XIX w. naukowcy twierdzili, że poniżej 500 metrów pod powierzchnią wody życie nie jest możliwe. tymczasem okazuje się, że jest nie tylko możliwe, ale jest przebogate i niesamowicie różnorodne. szacuje się, że głębie oceaniczne kryją 10 do 30 milionów nieznanych wciąż gatunków, co przy zaledwie 1,4 mln skatalogowanych obecnie gatunkach zwierząt lądowych i morskich jest liczbą wprost oszałamiającą. jeśli przyjmiemy wierzchołki najwyższych drzew jako górną granicę życia na ziemi, okazuje się, że organizmy żywe mogą zamieszkiwać zaledwie około 100 metrów nad poziomem ziemi. tymczasem badanie życia w oceanach każe myśleć w innych kategoriach: nie tylko powierzchni, ale też głębokości. przy średniej głębokości 3800 m oceany stanowią 99% zamieszkanej przestrzeni na ziemi. jak pisał jacques-yves cousteau, „w skali planety ptaki mogą ledwie pełzać”. kolejne rozdziały pokazują mnóstwo takich zachwycających paradoksów.
uświadommy sobie, jak ogromny to przestwór! jakie mamy szanse, aby w całkowitej ciemności, w niemal kosmicznej otchłani bez początku i bez końca, napotkać 2 cm widłonoga? albo ośmiornicę „kryształową”, która jest nieco większa, ale niemal doskonale przezroczysta. widoczny może być jedynie znajdujący się w jej środku worek trawienny, w związku z czym jest on ustawiony pionowo, aby zmniejszyć cień, jaki rzuca w środku jej ciała.
piękne są zdjęcia, ale równie piękne są teksty, krążące gdzieś między językiem naukowym a poezją. taki na przykład fragment rozdziału o wielkim znaczeniu, jakie dla środowiska ma opadające na dno ciało martwego wieloryba (ciało płetwala błękitnego może rozkładać się nawet 100 lat, przez cały ten czas żywiąc sobą dziesiątki gatunków zwierząt!): „nie będzie niespodzianką, że frenetyczne ścierwojady żrą jak świnie, rozrzucając strzępy wokół trupa. dzięki tym godnym ubolewania manierom okoliczne osady wzbogacają się o materię organiczną, co pozwala całej gamie robaków, ślimaków i skorupiaków prosperować w koktajlu z mułu, mięsa w rozkładzie i bakterii”. albo opis niewielkiej ryby głębinowej o wielkich zębiskach i właściwej swojej urodzie nazwie ogr: „zamieszkując tonie kompletnie ciemne, zimne, pod skrajnym ciśnieniem, bardzo ubogie w zasoby, szczerzący nieproporcjonalne szczęki ogr stawia czoło ascetyzmowi swojego środowiska”. wszystko to w genialnym tłumaczeniu jana gondowicza.
zdumiewa różnorodność gatunków, zamieszkujących te skrajnie trudne do życia środowisko: od maleńkich robaków, ślimaków i skorupiaków, przez najróżniejszych kształtów i kolorów meduzy, raczej obrzydliwe wężowidła, aż po gigantyczne rurkopławy, które wyglądają jak wielka, świecąca girlanda. mogą one mierzyć nawet 30m, a więc są większe niż płetwal błękitny! są też uszate ośmiornice dumbo, są mątwy klejnotki, które przypominają wielką truskawkę, są wyglądające niczym maleńkie planety promienice. są kilkunastometrowe kalmary olbrzymie, uwiecznione w „dwudziestu tysiącach mil podmorskiej żeglugi” j. verne jako agresywne, przerażające olbrzymy, zupełnie wbrew ich prawdziwej naturze. to one były prawdopodobnie pierwowzorem mitycznego krakena.
są wreszcie absolutnie przerażające ryby głębinowe, które – choć maleńkie – wyglądają jak najdziksze fantazje wielbicieli horrorów gore. wiele z nich ma nieproporcjonalnie wielkie zęby, które nie mieszczą się w szczękach, zagrażając ich własnym oczom. bywa też, że jeśli np. taki żmijowiec srogi „źle oceni wielkość ofiary, (…) nie zdoła jej ani wypluć, ani połknąć, co skazuje go na śmierć z ostatnim posiłkiem.”
a propos potworów morskich, z niedowierzaniem przeczytałam o „biskupie morskim z wód polskich”. poczytajcie tutaj, bo to naprawdę niesamowita historia.
przemyślność natury jest wprost zachwycająca! wspomniałam o ośmiornicy kryształowej i jej cylindrycznym żołądku. jednak praktycznie każde zwierzę żyjące w tak trudnych warunkach musiało się do nich jakoś przystosować. w oceanicznych głębinach jest skrajnie mała ilość tlenu, panuje potworne ciśnienie, a przede wszystkim nie dociera tu żadne światło. ta wieczna ciemność jest sporym problemem w znalezieniu partnera i pożywienia. w związku z tym, większość gatunków wytworzyła umiejętność bioluminescencji, a więc samoistnego wytwarzania światła. na ziemi jest do niej zdolnych zaledwie kilka gatunków (świetliki, jakieś tropikalne grzyby i robaki), podczas gdy w głębinach taką cechę posiada 80-90% wszystkich gatunków! na zdjęciach mienią się one najbardziej szalonymi kolorami. jak tu jednak oświetlić potencjalną ofiarę, nie oświetlając przy okazji siebie, aby samemu ofiarą się nie stać? jest na to kilka sposobów: „lampki na wędce” wyrastającej z czoła lub żuchwy, emitowanie światła czerwonego, niewidzialnego dla większości zwierząt albo strzelanie światłem w przeciwnika, aby to na niego zwrócić uwagę jeszcze większych drapieżników. jeszcze inny sposób ma prześliczna mątwa kakadu. posiada ona emitujące światło fotofory, które imitują światłem ruch ciała w przeciwną stronę.
w naszej rodzinie chyba nie tylko ja jestem dziwna, bo dzieciaki z równą pasją kartkowały „otchłanie”. poniżej prezentują swoich faworytów.
gucio i jego bioluminescencyjna meduza, wyglądająca jak 10 cm statek kosmiczny:
raczej bez niespodzianki, witek wybrał robaka o wdzięcznej nazwie „świński tyłek” (chaetopterus sp. nov.), który odżywia się, rozdymając śluzowy balon, którym następnie zbiera cząstki organiczne, opadające z powierzchni. ma tylko 2 cm i dotychczas zaobserwowano zaledwie 10 okazów:
karina prezentuje zupełnie przezroczystą mątewkę „prosiak”, której charakterystyczny ryjek/pyszczek to tak naprawdę odrzutowy syfon.
to zresztą nasz wspólny ulubieniec. nazwaliśmy ten okaz muminkiem, co trochę lepiej widać na innym zdjęciu:
i tak mogłabym właściwie przepisać całą książkę, bo mój zachwyt „otchłaniami” nie ma granic. przez całą książkę przewija się smutna refleksja. głębiny oceaniczne są najbardziej żyznym, najbardziej różnorodnym i zarazem najmniej poznanym środowiskiem naturalnym. poznaliśmy niewielką część zamieszkujących je istot. jednocześnie są one najbardziej wrażliwe i narażone na zniszczenie. morza i oceany są przełowione, a trałowanie głębinowe w kilka chwil niszczy rafy koralowe liczące po kilka tysięcy lat. zaorane dno morskie odbudowuje się przez dziesiątki lat. trwa więc wyścig: czy zdążymy poznać ten cudowny świat? czy najpierw go zniszczymy?
na koniec jeszcze piękny okaz diabła czarnego (melanocetus johnsonii), jaki ostatnio z zachwytem odnaleźliśmy w berlińskim muzeum historii naturalnej:
Skomentuj