korfu durrellów

mam taką przypadłość, że lubię odwiedzać miejsca związane z pisarzami, książkami, filmami albo muzykami. maciek do tej pory śmieje się, że kiedyś jechaliśmy w rumunii specjalnie do jakiejś zapadłej wioski tylko dlatego, że urodził się tam „jakiś pisarz” (nie jakiś, tylko emil cioran).  w tangerze piliśmy marokańską miętową herbatę w cafe tingis, ulubionej kawiarni paula bowlesa. skrajnym przypadkiem jest nowy jork, na który zawsze patrzy się przez pryzmat obrazów znanych z filmów, teledysków czy okładek płyt.

przygotowując się do wyjazdu na korfu trafiłam na rodzinę durrelów, brytyjczyków, którzy mieszkali na korfu w latach 1935-39. natychmiast obkupiłam się w książki ich i o nich, a były to postaci daleko nietuzinkowe. „durrellowie to wirtuozi konfabulacji. wszyscy byli wspaniałymi gawędziarzami i blagierami. (…) bez ceregieli przywłaszczali sobie nawzajem swoje historie, a w razie potrzeby wymyślali nowe” (m. haag, „durrellowie z korfu”). korfu stało się ich małym rajem, a trafili tam chyba w ostatnim momencie, gdy grecja naprawdę musiała przypominać raj, tzn. przed nadejściem walca masowej turystyki.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

czwórka rodzeństwa – lawrence, leslie, margaret i gerald – wraz z matką mieszkali w kilku miejscach na korfu, jednak najsłynniejszy jest ich „biały dom” w miejscowości kalami, położony na samym brzegu morza. obecnie mieści się tam elegancki pensjonat i restauracja.

najbardziej znany z rodziny, lawrence durrell, napisał piękną, poetycką książkę o dawnym korfu. pisał o jej patronie, świętym spirydonie, o winie i oliwie, o teatrze cieni, o wiejskich weselach, a przede wszystkim o niekończących się dyskusjach ze swoimi przyjaciółmi. w tych dyskusjach czasem pojawiały się małe perełki, jak uwaga o poczuciu czasu u greków. otóż grecy mierzyli czas ilością wypalanych po drodze papierosów. kiedy pytano ich, jak daleko jest do jakiejś miejscowości, odpowiadali np. „aaa, będzie ze trzy papierosy”. a kiedy próbowano uzyskać bardziej precyzyjne określenie, równie dobrze mogli odpowiedzieć „piętnaście minut”, jak „trzy godziny”. były to dla nich puste pojęcia. nic dziwnego, że odys z troi do itaki płynął przez 10 lat. gdziekolwiek by była troja, w tym czasie można pewnie całe morze śródziemne przepłynąć wpław kilka razy.

zdaje się, że „prospero’s cell” nie została w całości przetłumaczona na polski, a wielka szkoda. zawsze przed podróżą szukam właśnie tego typu książek: dobrej literatury, która pozwala lepiej poznać świat.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

z kolei prześmieszna książka geralda durrella „nasza rodzina i inne zwierzęta” była po prostu idealnym wyborem na te z założenia leniwe wakacje. jest to pierwsza (i najlepsza) część trylogii opisującej jego dzieciństwo na korfu. mały gerry całymi dniami eksploruje zatoki, zatoczki, gaje, bagna, rowy, plaże i przybrzeżne wysepki, badając miejscową florę i faunę. znosi przy tym do domu, ku zgrozie rodziny, ogromną liczbę zwierząt. hoduje kilkanaście psów, osiołka, żółwie, sowę, mewę, skorpiony, modliszkę, ropuchę, ryby, koniki morskie i pewnie kilkadziesiąt innych zwierząt. jako że duży gerald został słynnym zoologiem, dostajemy przy tym sporą dawkę wiedzy biologicznej. trącą nieco myszką jego antropomorfizujące opisy przyrody (te wszystkie toczące wściekłym wzrokiem modliszki i wyrwane z zamyślenia kraby), ale czyta się to naprawdę świetnie. zresztą właśnie na podstawie jego wspomnień bbc nakręciła serial „durrelowie”.

niewątpliwie gerald durrell miał idealne, szalone dzieciństwo, żyjąc – niczym pipi pończoszanka – bez szkoły i bez nadzoru dorosłych. mógł za to godzinami siedzieć z nosem w trawie i obserwować mrówki albo czekać na wyklucie się pająków.

durrellowie w opowieści gerrego przypominają włoską (choć jednocześnie bardzo angielską) rodzinę: kłócą się, przyjmują tabuny gości, urządzają szalone przyjęcia i nieustannie przytrafiają im się najbardziej absurdalne wypadki. przez wszystkie książki przewija się też cała plejada oryginalnych postaci: gospodyni-hipochondryczka, z czułością pielęgnująca wszystkie swoje dolegliwości, ryczący tubalnym głosem kierowca spiro americanos, uwielbiany przez wszystkich erudyta teodor, miejscowy pop o posturze wieloryba, wiejscy sąsiedzi, a przede wszystkim tłum barwnych gości, najczęściej artystów i pisarzy.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

jednym z gości durrellów był henry miller, przyjaciel lawrenca, który przybył na korfu (i w ogóle do grecji) właśnie na jego zaproszenie. jego „kolos z maroussi” jest jednym wielkim peanem na część grecji. miller zachwyca się nie tylko pięknym, nieskażonym krajobrazem, ale przede wszystkim otwartością, dziewiczością i szaleństwem greków.

wszyscy oni snują opowieść o pięknej grecji, ale jest to grecja widziana przez bogatych przybyszów. gerald durrell przynajmniej przyznaje, że byli bogaci, szczególnie w porównaniu z miejscową ludnością. natomiast u millera mocno irytuje jego zachwyt nad biedną, pozbawioną konsumpcyjnych pokus grecją, tak różną od ameryki. jednak kiedy okazuje się, że grecy marzą o tej ameryce i o pieniądzach, wypowiada się o nich niemal z pogardą. wielokrotnie powtarza, że sam jest biedakiem, mieszkając jednocześnie w hotelach, podróżując pierwszą klasą i odbierając regularne przelewy ze stanów.

ze wszystkich tych książek o korfu przebija obraz nieco absurdalnej, szalonej wyspy: pięknej, gdzie jednak nic nie dzieje się tak, jak powinno. to miejsce, gdzie ludzie są wolni od trosk, serdeczni i gotowi w jednej chwili zaprzyjaźnić się na śmierć i życie, ale też nader często gadają od rzeczy. czyli trochę taki brzydki stereotyp grecji w ogóle: pięknie, ale rozpierducha.

dwa przydługie cytaty:

we wstępie do „naszej rodziny i innych zwierząt” gerald durrell pisze: „życie na korfu to jak występowanie w jakiejś niezwykle barwnej i błazeńskiej operze komicznej. atmosferę i czar tego miejsca najtrafniej określa w skrócie notka na mapie admiralicji. jest to szczegółowa mapa wyspy i przyległego wybrzeża. na dole znajduje się następująca uwaga: „ponieważ boje wytyczające mielizny są często nie tam, gdzie trzeba, zaleca się marynarzom, by szczególnie uważali żeglując wzdłuż tych brzegów”.

natomiast henry miller w „kolosie z maroussi” opisał spotkanie z wójtem górskiej wioszczyny, którego spotkał w czasie jednej z wypraw na plażę: „znałem jakieś dziesięć słów po grecku, on ze trzy słowa po angielsku. przeprowadziliśmy niezwykłą rozmowę, zważywszy ograniczenia lingwistyczne. (…) zabrałem się do wykonania własnego obłędnego repertuaru: tańczyłem i śpiewałem naśladując gwiazdy i gwiazdorów filmowych, chińskiego mandaryna, ujeżdżacza dzikich koni, nurka skaczącego z wysokiej trampoliny i temu podobne osoby. wydawał się ogromnie ubawiony i z jakiegoś powodu szczególnie zainteresował się moją imitacją chińskiego mandaryna. zacząłem do niego mówić po chińsku, nie znając słowa w tym języku, na co, ku memu osłupieniu, odpowiedział mi też po chińsku, własną chińszczyzną, nie gorszą od mojej. nazajutrz przyprowadził z sobą tłumacza tylko po to, by mi powiedzieć szereg wierutnych kłamstw, mianowicie że akurat na tej plaży kilka lat temu rozbiła się chińska dżonka i jakieś czterysta chińczyków przesiedziało tu czekając na naprawienie ich łodzi. oświadczył, iż bardzo lubi chińczyków, którzy są narodem wspaniałym i mają bardzo melodyjny, bardzo inteligentny język. (…) powiedziałem mu wówczas, że byłem w chinach, co też było, oczywiście, kłamstwem, i opisawszy mu ten kraj przeniosłem się do afryki i zacząłem mu opowiadać o pigmejach, wśród których rzekomo przez jakiś czas mieszkałem. na to on, że mają pigmejów w sąsiedniej wiosce. i tak piętrzyliśmy kłamstwa na kłamstwach całymi godzinami, spożywając przy tym oliwki z winem.”

szkoda, że takiego korfu już nie ma. że nie spotyka się wędrujących po wzgórzach pasterzy albo grających na fujarkach szaleńców z przywiązanymi do kapelusza złotawcami. szkoda, że wszystkie dawne rybackie wioski zmieniły się w plastikowe kurorty. szkoda, że wiele domów położonych na wzgórzach wśród gajów oliwnych jest opuszczonych i niszczeje, a rosnące obok drzewka cytrynowe i pomarańczowe dziczeją. i szkoda, że trzeba się trochę natrudzić, żeby to piękne korfu zobaczyć.

bibliografia:

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

2 myśli w temacie “korfu durrellów

Add yours

  1. Musicie zatem lecieć na Kretę. Tam panuje jeszcze opisywany klimat, oprócz turystyki są normalne wioski, rolnicy uprawniający oliwki, pasterze owiec etc. 🙂

    Polubienie

    1. dzięki! myślę, że na korfu też jeszcze to wszystko można znaleźć, ale raczej wewnątrz wyspy, nie na wybrzeżu. i tam też szukałabym klimatycznych tawern i takiej mniej turystycznej grecji. ale na kretę – bardzo chętnie! 🙂

      Polubienie

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.

Blog na WordPress.com.

Up ↑