sahara

jest taki cytat z paula bowlesa, który przytaczany jest pewnie w każdym przewodniku po maroku i w każdym porządnym artykule o marokańskim skrawku sahary: „nikt, kto choć przez chwilę przebywał na saharze, nie jest taki sam, jak kiedy tu przybył”. jak każdy cytat wyrwany z kontekstu, również i ten zmienił trochę swoje znaczenie. bowles pisał bowiem o le bampteme de la solitude, czyli o chrzcie samotności. człowiek przebywający na pustyni jest pozostawiony sam sobie, nie ma żadnego punktu zaczepienia, jest pozbawiony nawet pamięci, która w tym całkowicie bezcielesnym krajobrazie rozświetlonym gwiazdami jak pochodniami, [również] znika. można z tym stanem walczyć albo się w nim zatracić i przeniemić siebie.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

no cóż, podróżując z dziećmi, w dodatku samochodem, gdzie zamiast śpiewu tuaregów królują naprzemiennie zwierzęta z epoki lodowcowej i papugi z rio, trudno o doznania mistyczne i wewnętrzne przemiany. niemniej jednak sahara była jednym z najważniejszych i najjaśniejszych punktów naszej podróży po maroku. wybraliśmy erg chebbi, czyli najsłynniejszy i najbardziej turystycznie rozwinięty kawałek piaszczystej pustyni. ale ponoć i najpiękniejszy.

„kawałek”, bo jest stosunkowo niewielki, wielkością dorównuje … naszemu ulubionemu słowińskiemu parkowi narodowemu. jest też mniejszy niż inne ergi maroka, a już w ogóle mizerny w porównaniu z piaszczystymi połaciami np. algierskiej części sahary.

slowo „sahara” to jedno z tych magicznych słów, które przywołują w wyobraźni tejemnicę, okrutną przyrodę, przygodę, egzotykę. dla mnie to krótkie spotkanie z saharą było przede wszystkim rewizją tych wszystkich dziecięcych wyobrażeń. okazało się bowiem, że sahara to nie tylko ciągnące się w nieskończoność góry piachu, przecinane jedynie przez karawany wielbłądów, a oazy to nie jeziorko i kilka palm dookoła. oazy to duże osady, które raczej należałoby nazwać plantacjami palm daktylowych, a czasem wręcz miastami. natomiast sahara to przede wszystkim … pustka. pustka, przez którą godzinami można jechać nie napotkawszy śladu człowieka. to skały, żwir, goła ziemia. to wreszcie tysiące plastikowych reklamówek walających się kilometrami wokół mijanych miasteczek.

do merzougi, czyli miasteczka leżącego u stóp erg chebbi, jechaliśmy trochę z duszą na ramieniu. od kilku dni strasznie wiało i wszystko wskazywało na to, że na wydmy popatrzymy tylko z daleka. wiało tak mocno, że baliśmy się wychodzić z samochodu, a dzieciaki przenosiliśmy kolejno, schowane pod chustą. powietrze i wszystko wokół były pomarańczowe.

po drodze, dobre kilkadziesiąt kilometrów przed merzougą, trochę przypadkiem zatrzymalismy sie przy jednej ze znajdujących się przy głównej drodze studni. okazało się, że to wejście jednego z dawnych podziemnych kanałów irygacyjnych, zwanych khettara. sieć kilkudziesięciu takich kanałów, wydrążonych w XIV w., biegła nawet przez 300 km, zapewniając miejscowym klanom wodę do nawadniania pól. kanały były w użytku jeszcze stosunkowo niedawno, jeszcze w pierwszej połowie XX wieku, ale zaniedbane, z czasem wyschły zupełnie i teraz są głównie – trochę niedocenioną – atrakcją turystyczną. dla nas były też ochroną przed wciskającym się do oczu, uszu i nosa piaskiem.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

kiedy dojechaliśmy do merzougi i znaleźliśmy miejsce na nocleg, właściciel pensjonatu przekonywał nas, że jutro przestanie wiać i będziemy mogli wyruszyć na wycieczkę na pustynię. trochę trudno były w to uwierzyć, bo wiało ponoć od ośmiu dni i nic nie wskazywało na zmianę pogody. zadymka była tak mocna, że w ogóle nie widzieliśmy wydm, które – jak się później okazało – są dosłownie na wyciągnięcie ręki.

ale faktycznie, następnego dnia rano wiało już tak słabo, że z samego rana, zanim zaczęło palić słońce, wybraliśmy się na krótki spacer i pierwsze spotkanie z pustynię. a potem już musieliśmy cały dzień chronić się przed upałem, co było całkiem przyjemne:

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

ze względu na temperaturę, na wyprawę na pustynię wyrusza się dopiero wieczorem. pojechaliśmy na dwóch wielbłądach, ja z kariną na plecach. jechaliśmy ponad godzinę i frajdę miały nie tylko dzieci!

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

prawdziwe szaleństwo zaczęło się jednak po dojechaniu do naszej nocnej bazy. byliśmy w największej piaskownicy świata! dzieciaki zbiegały z góry, turlały się, zjeżdżały na desce, przekopywały pustynię łopatą, robiły fikołki i skakały. pełnia szczęćia! a ja mogłam siedzieć na szczycie wydmy i cieszyć oczy naprawdę niesamowitym widokiem: góry piasku po horyzont. w zasięgu wzroku nikogo oprócz nas. niesamowita, piękna, wszechobejmująca pustka. a przy zachodzącym słońcu zaczął się prawdziwy spektakl, bo piasek stał się jeszcze bardziej pomarańczowy, a fale na wydmach tworzyły grę cieni.

OLYMPUS DIGITAL CAMERAOLYMPUS DIGITAL CAMERAOLYMPUS DIGITAL CAMERAOLYMPUS DIGITAL CAMERAOLYMPUS DIGITAL CAMERA

wieczorem była gra na bębnach, długie czekanie na kolację, a kiedy dzieciaki zasnęły, leżeliśmy z maćkiem i patrzylismy na milion spadających gwiazd. magia.

swój esej „chrzest samotności” bowles kończy tak: 

nikt, kto był na saharze i przeżył chrzest samotności, nie potrafi się temu oprzeć. dla człowieka, ktory raz poddał się czarowi tego rozległego, rozświetlonego, cichego regionu, żadne inne miejsce nie ma w sobie dość mocy, żadne inne otoczenie nie może dać podróżnemu absolutnie satysfakcjonującego poczucia, że przebywa się w miejscu doskonałym. podróżny ten musi wrócić, nie bacząc na wydatki i niedogodności, bo doskonałość nie ma ceny.

prawda.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.

Blog na WordPress.com. Autor motywu: Anders Noren.

Up ↑

%d blogerów lubi to: