ukochaną książką wszystkich małych borsuków był „babo”. tak zbiorczo nazywamy zakamarkową serię o babo, bincie, lalo i ajszy. to niesamowite, jak z kilku najprostszych słów i uroczych ilustracji można stworzyć prawdziwą książkę przygodową dla niemowląt! oto mały babo i jego starsza siostra, ajsza, wyruszają na wycieczkę do lasu. towarzyszą im kura „ko-ko-ko” i pies „hau-hau”. w lesie dzieją się rzeczy przyjemne (ajsza zbiera jagody, kura zbiera mrówki, spotykają łosia) i straszne – spotykają rodzinę dzików. nie wiadomo, kto bardziej się boi: dzieci, kura czy dziki. w każdym razie wszyscy uciekają, każde w swoim kierunku. ajsza, babo, pies i kura wracają do domu, a kiedy już każdy każdego wytuli (i w książce, i w realu), cała rodzina piecze jagodowe ciacho. „babo chce! mniam mniam!”
niespełna roczna karina z łatwością ogarniała fabułę, a wkrótce sama zaczęła „czytać”.
lalo z kolei to fajny, samodzielny chłopiec, który w nocy znika z łóżka, żeby oddawać się swojej pasji – grze na bębenku. z pasją wygrywa marsz powitalny dla słońca, a potem budzi całą rodzinę na śniadanie. natomiast mała binta uwielbia tańczyć: tańczą nogi, tańczy pupa, aż w końcu zmęczona binta zasypia w objęciach psa i kury.
to są nie tylko ciekawe przygody do przyswojenia przez roczne dziecko, ale też lekcja dla rodziców: zabawa, wspólne posiłki, samodzielność dzieci i dużo, dużo miłości.
mieliśmy swoje ulubione strony i ulubione słowa. najśmieszniejsze oczywiście było pokazywanie, jak „babo puszcza bąki” albo małe dziczki biegną „tup tup tup”. ale mieliśmy też swoje kody: malutki gucio, widząc kwiat, zawsze cmokał i tylko my wiedzieliśmy, skąd to się wzięło.
wszystkie trzy książęczki zostały niemiłosiernie zaczytane. klejone dziesiątki razy, wyrywane sobie, noszone po całym mieszkaniu, czytane samodzielnie i z rozmachem. karina dopełniła dzieła, rozrywając metodycznie wszystkie kartki po kolei, co – mam nadzieję – stanowi wyraz najwyższej miłości do książek u malucha.
Skomentuj