niedawno minęło pół roku odkąd zamieszkaliśmy na jeżycach, czas więc na małe podsumowanie. ostatnie kilka miesięcy upłynęło nam na remontach i byciu w ciąży. póki co nie widać końca ani jednego, ani drugiego. mieszkanie powoli nabiera kształtów, a przede wszystkim kolorów. wciąż jednak wygląda trochę pusto: brakuje mebli, sprzętów, lamp i dodatków. a co najgorsze – cała moja biblioteczka jest nadal zapakowana w kartony i upchnięta gdzieś w rogu kuchni. nie cieszy oczu i serca…
kot jak zawsze wiernie asystuje przy remoncie: włazi do wszystkich kartonów, gryzie pędzle, sprawdza, czy maciek równo maluje, nie daje wygonić się ze skręcanych właśnie szuflad, gryzie kije od mopa, które służą nam za suszarkę na pranie. no i biega po świeżo wymalowanych ścianach, zostawiając wszędzie ślady łap…
bardzo nam odpowiada mieszkanie w samym centrum, chodzenie w kapciach na rynek i manie wszędzie blisko. jeżyce to piękna, acz mocno zaniedbana dzielnica. każda kamienica jest z innej bajki, a na spacerach co rusz odkrywamy kolejne ciekawostki: piękną klatkę schodową, coraz dziwniejsze maszkarony, wielką sylwetkę nietoperza na fasadzie budynku czy figurkę flaminga we wnęce ściany. cieszyliśmy się, że w zasięgu dwuminutowego spaceru będziemy mieć dwa świetne kina. niestety po tym, jak zamknięto amarant (tylko w tym roku zniknęły dwa kultowe kina: amarant i malta – skandal wołający o pomstę do nieba!), pozostało tylko rialto. dobre i to!
jeśli mieszkanie powoli nabiera kształtów, to ja kształtów nabrałam już w pełni. maciek śmieje się, że siedząc po turecku, z wielkim brzuchem i prawie łysa, wyglądam jak śmiejący się budda.
myślałam, że ciąża będzie największą rewolucją na mojej kobiecości, dlatego też nie mogłam się jej doczekać. tymczasem o dziwo, minęła praktycznie niezauważona: najpierw przeprowadzka, potem praca, sesja, selector, opener i tak jakoś ani się obudziliśmy, a tu już prawie dziesiąty miesiąc!:) a gdzie nudności? gdzie zachcianki? gdzie spuchnięte nogi, uczucie ciężkości i zmęczenia? lubię swoje ciało i nie wierzyłam, że mogłoby mi zrobić tego rodzaju nieprzyjemności. ale z drugiej strony nie było też rozbuchanej kobiecości, szalejącego libido, pięknej cery i błogiego uśmiechu na twarzy. ot, nic nadzwyczajnego. a może starając się podchodzić do wszystkiego z zimną głową, coś przegapiłam?
choć podświadomość działa pełną parą, bo w ostatnich tygodniach mamy najbardziej dzikie i zwariowane sny. u mnie akurat to nic niezwykłego, ale ostatnio maćkowi śniło się, że urodził nam się … kurczak. na pytanie o imię bez wahania odpowiedzieliśmy: „arnold”. cóż, może dla kurczaka takie imię byłoby odpowiednie…
teraz pozostaje nam już tylko czekać i zastanawiać się, co też tam siedzi w tym wielkim brzuchu. i czy w ogóle coś tam siedzi, bo mi wciąż trudno w to uwierzyć. to że łóżeczko i przewijak już skręcone, a komplet ciuszków (dzięki asia! dzięki olek!) wyprany i poprasowany, wcale nie sprawia, że idea dziecka staje się bardziej realna. to, że głowę mam pełną pomysłów na kolejne „wakacje z dzieckiem” (mamy już wstępnie wybrany plecak/nosidełko na dziecko w góry) i pierwsze wspólne lektury to też tylko bajanie. a jak to wszystko wyjdzie w rzeczywistości?
Skomentuj