jednym z milszych wspomnień z buenos aires są dwa czy trzy śniadania, jakie zjadłam w kawiarni la biela w dzielnicy recoleta. od czasu pobytu w turcji jedzenie śniadań „na mieście” ma dla mnie niesamowity urok i wolę to niż kolację w najbardziej wystawnej restauracji.
la biela mieści się w dzielnicy recoleta, niedaleko słynnego cmentarza, na którym pochowana jest m.in. evita peron. kawiarnia położona jest w cieniu olbrzymiego kauczukowca. przy czym należy to rozumieć dosłownie, bo to ponad stuletnie drzewo, zwane gran gomero, naprawdę góruje nad budynkiem, ulicą i sporą częścią parku. w życiu nie widziałam chyba równie potężnych drzew jak kauczukowce w recoleta. wysokie, rozłożyste, z bogatą siecią korzeni wystającą wysoko ponad powierzchnię ziemi, mają nawet po 50 metrów średnicy.
la biela została założona w połowie XIX wieku, jednak prawdziwą sławę zdobyła w latach 40-tych i 50-tych, kiedy to stała się ulubionym miejscem spotkań kierowców rajdowych. stąd mało romantyczna nazwa: la biela znaczy bowiem korbowód. pozostałością po tym okresie są stare, czarno-białe fotografie samochodów i rajdowców, które do dziś wiszą na ścianach kawiarni, wśród nich rysunki i fotografie członków rodzin laborghini i ferrari, którzy odwiedzili kawiarnię. obok wiszą zabytkowe części do samochodów (klaksony, kratki, korbowody), kilka pucharów rajdowych, wycinki z gazet, a nawet kolekcja samochodowych znaczków pocztowych z lat 20-tych. nad barem natomiast wiszą zdjęcia wykonane przez casaresa i borgesa do książki, nad którą wspólnie pracowali. borges był zresztą stałym bywalcem la biela i miał ponoć nawet na stałe zarezerwowany stolik. klasycznie eleganckie, drewniane wnętrze sprawia wrażenie, jakby przez ostatnie kilkadziesiąt lat nic a nic się tu nie zmieniło.
przychodziłam tam koło 11-12, czyli stosunkowo wcześnie, kiedy jeszcze łatwo było o wolne miejsce. po południu i wieczorami la biela zmieniała się w tętniące życiem, gwarne miejsce spotkań miejscowych i turystów. ale rano wchodziłam do prawie pustej kawiarni, wybierałam stolik koło okna i zamawiałam kawę i kilka sztuk media lunas, czyli malutkich, lekko słodkich rogalików. kawa, którą przynosił starszy kelner była dokładnie taka jak lubię: mocna, wyraźna w smaku, ale klasyczna, bez żadnych smakowych „aksamitnych” fajerwerków. wtedy rozkładałam książkę albo przewodnik (które już ledwo mieściły się na stoliku, bo kawa to nie tylko filiżanka, ale też gorące mleczko, woda, czekoladki, serwetki itp.) i przedłużałam takie śniadanie w nieskończoność.
***
recoleta, gdzie spędziłam praktycznie cały pierwszy tydzień w buenos aires to bogata, szykowna dzielnica. kilkupasmowe drogi i piętrzące się nad nimi wielkie kamienice przypominały mi trochę znany mi jedynie ze zdjęć manhattan. jeśli miałabym określić jej charakter, recoleta sprawiała wrażenie eleganckiej, wyluzowanej i pewnej siebie dzielnicy. to zdecydowanie nie biznesowe la city ani zakupowa florida, ale raczej taki „dobry adres” albo miejsce, gdzie można wyskoczyć na kawę czy drinka. dwie rzeczy szczególnie mnie uderzyły: po pierwsze, wszystko jest tam ogromne, a po drugie, cała dzielnica jest skąpana w zieleni. na ulicach jest zaskakująco dużo kwiaciarni, drzewa rosną wciśnięte między płyty chodnikowe; z balkonów wychyla się mnóstwo kwiatów, krzaków, a nawet małych drzewek. ponadto dzielnicę otacza wiele parków i skwerów, gdzie można rozłożyć się na trawie, poczytać, wypić mate z przyjaciółmi lub pograć na bębnach.
***
jednym z fenomenów, jakie od razu rzucają się w oczy w buenos aires są paseaperros, czyli „wyprowadzacze psów”. na posiadanie psa mogą pozwolić sobie tylko ludzie bogaci, którzy jednocześnie mogą pozwolić sobie na wynajęcie osoby, która takiego psa wyprowadzi na spacer, wyczesze i będzie dbać o jego ogólną kondycję i zdrowie. takie obrazki jak poniżej są więc powszechne raczej w bogatych dzielnicach. i tak każdego ranka paseaperros zbierają po kilka-kilkanaście psów i prowadzą je na spacer do najbliższego parku. to, że te kilkanaście psów nigdy im się nie poplącze, nie pogryzie, nie poucieka i nie pomyli zakrawa na cud. mało tego, często widziałam takich „wyprowadzaczy” uprawiających jogging, a jednego z nich nawet na rowerze – z hordą psów przywiązanych do kierownicy!
***
recoleta znana jest przede wszystkim z cmentarza, na którym pochowani są wszyscy wielcy argentyny. a raczej wszyscy, którzy mogli sobie na to pozwolić. cmentarz recoleta bowiem to zazdrośnie strzeżone i niezwykle snobistyczne miejsce pochówku argentyńskiej arystokracji, przy czym pochodzenie i więzi rodzinne są tu ważniejsze niż pieniądze. z tego właśnie powodu długo nie chciano zgodzić się, aby spoczęły tu szczątki evity peron, która przecież pochodziła z ludu i nigdy nie została zaakceptowana przez wyższe sfery. (nawet sam juan peron pochowany jest na innym cmentarzu – chacarita). trumnę z ciałem evity przywieziono na cmentarz nocą w 1973 roku, a więc ponad 20 lat po jej śmierci. do tej pory jej grób nie jest wyraźnie oznakowany, jakby władze cmentarza chciały ze wstydem ukryć go jak słomę wystającą z butów. mimo to większość turystów ciągnie wyłącznie do tego grobu i to on jest najgęściej obłożony kwiatami i tabliczkami oddającymi hołd marii evie duarte de peron.
zdecydowanie warto jednak pospacerować po cmentarzu trochę dłużej. mimo że nie przypomina on parku, jak polskie nekropolie, to i tak można się tutaj wyciszyć i choć na chwilę zapomnieć o zgiełku panującym na zewnątrz. rodzinne grobowce ustawione są ciasno w wąskich uliczkach. przez przeszklone drzwi można zajrzeć do środka, gdzie jedna nad drugą piętrzą się trumny (część z nich znajduje się pod ziemią, dokąd prowadzą schodki). bywa, że na trumnach ułożone są kwiaty, święte obrazki albo zdjęcia i pamiątki rodzinne. są więc zdjęcia ślubne, zdjęcia z parad wojskowych czy pogrzebów albo te najbardziej wzruszające: najzwyklejsze zdjęcia z życia codziennego, maskotki, a nawet zdjęcia ukochanych psów.
spacerując między grobami, miałam w pamięci początek „w patagonii” bruce’a chatwina: „historia buenos aires zapisana jest w książce telefonicznej tego miasta. pompey romanov, emilio rommel, crespina d.z. de rose, ladislao radziwiłł oraz elizabeta marta callman de rothschild – te pięć wybranych na chybił trafił nazwisk spod litery „r” opowiada o wygnaniu, rozczarowaniu i strachu za koronkowymi firankami.”
zrobiłam podobny eksperyment przeglądając hotelową książkę telefoniczną. różnorodność nazwisk na dowolnie wybranej stronie jest naprawdę zadziwiająca! cmentarz recoleta jest podobnym świadectwem wielonarodowej historii argentyny. na nagrobkach widnieją nazwiska hiszpańskie, włoskie, brytyjskie, irlandzkie, niemieckie, a nawet ormiańskie i polskie (familia kobylanski).
pochowanych jest tu wielu XIX i XX-wiecznych dowódców i polityków argentyńskich, burmistrzów buenos aires i prezydentów kraju. jest też kilka pomników poświęconych żołnierzom walczącym o niepodległość kraju. jak przystało na tak snobistyczne miejsce, prawdziwe perełki małej architektury stoją tu na przemian z prawdziwie pompatycznymi koszmarkami.
Skomentuj