urugwaj! dobrze graj! – 11.07.2010

z okazji niedawnego występu urugwaju w półfinale mistrzostw świata, kilka wspomnień z mojego krótkiego pobytu w tym kraju. wstyd przyznać, ale to chyba jedno z tych miejsc na świecie, które wcześniej zupełnie z niczym mi się nie kojarzyło. mając jednak w perspektywie kilka dodatkowych dni w buenos aires, postanowiłam wybrać się na drugi brzeg la platy, najpierw do colonii del sacramento, a później do montevideo. do colonii kursuje kilka promów dziennie, dlatego bywa ona nazywana przez mieszkańców buenos aires – a ku irytacji miejscowych – weekendową dzielnicą buenos aires.

colonia del sacramento to stare, kolonialne miasteczko założone w drugiej połowie XVII wieku przez portugalczyków, którzy potrzebowali dogodnej bazy dla szmuglowania towarów z buenos aires. po wprowadzeniu ostrych ceł przez argentynę, miasteczko podupadło, jednak dzięki temu jego starówka pozostała prawie nienaruszona. obecnie colonia del sacramento jako jedyny obiekt urugwaju została wpisana na listę światowego dziedzictwa unesco.

DSCF5781

byłam zachwycona colonią. nie mogłam więc odżałować, że najbardziej malownicze miejsce w całej podróży oglądałam w strugach deszczu, a pole widzenia miałam mocno ograniczone do tego, co było widać spod kaptura.

colonia kilkakrotnie przechodziła z rąk hiszpańskich do portugalskich i z powrotem. zachowała jednak zdecydowanie portugalski charakter, z siecią malutkich, nieregularnych uliczek, a przede wszystkim dzięki widocznym na każdym rogu azulejos, czyli portugalskim niebiesko-białym kaflom ceramicznym z numerami domów, nazwami ulic lub scenkami religijnymi.

DSCF5791

stara, portugalska część colonii del sacramento położona jest na cyplu i z trzech stron otoczona morzem. na brzegu rosną palmy, których liście jak flagi łopotały na wietrze. z czwartej strony zachowały się pozostałości muru obronnego i brama prowadząca niegdyś do miasta. stare miasto to zaledwie kilkanaście uliczek; piękne połączenie kamiennych bruków, ścian i mnóstwa zieleni. wiele z malutkich, malowniczych domków jest obrośniętych dzikim winem, a wewnątrz, w równie zielonych patio często mieszczą się knajpki, restauracje lub sklepy z pamiątkami. na głównym placu – plaza mayor – również zielono: rosną tam palmy, pomarańcze, jaśmin, a także sporo innych ogromnych, egzotycznych drzew, których nie umiałam rozpoznać. a w tym wszystkim mnóstwo śpiewających ptaków! w przewodniku wyczytałam, że na ogół rządzą tutaj cykady, jednak najwyraźniej nie są deszczolubne, gdyż sama ich nie słyszałam. ku swojemu wielkiemu zdziwieniu w jednej z ulic znalazłam również yeni dünya (czy ma on w ogóle jakąś polską nazwę??), z którego nie omieszkałam skraść kilka owoców.

DSCF5812DSCF5794

jedna z najstarszych i chyba najsłynniejsza uliczka colonii – calle de los suspiros, czyli uliczka westchnień, przez środek której płynie niewidoczny tu strumyk; w tle – latarnia:

DSCF5802DSCF5785

po urokach colonii, montevideo było w pewnym sensie rozczarowaniem. może ze względu na ogólne zmęczenie, może ze względu na tęsknotę, chciałam jak najszybciej stamtąd wyjechać. jednak teraz, kiedy wszystkie emocje dawno osiadły, wspominam je dużo sympatyczniej. kiedy przyjechałam tam wieczorem, natknęłam się na gigantyczną manifestację polityczną w centrum. zbliżały się wybory parlamentarne i – jak się dowiedziałam – była to ostatnia manifestacja bodajże partii sprawiedliwości społecznej przed ciszą wyborczą. tysiące flag, tysiące wiwatujących ludzi, gęsty tłum ciągnący się przez kilka kilometrów alei 18 lipca – na początku myślałam, że skończył się właśnie jakiś mecz piłkarski i stąd ta ogólna euforia, ale tak właśnie wygląda zaangażowanie polityczne w ameryce południowej.

następnego dnia przez kilka godzin spacerowałam po montevideo. przewodniki jako jego największą atrakcję podają pozostałości bramy prowadzącej do dawnej kolonialnej cytadeli, zburzonej w 1833 r. brama wygląda jednak jak kawałek ściany zbudowanej z pustaków:

DSCF5815

na głównym placu – plaza independencia – znajduje się pomnik i mauzoleum bohatera narodowego urugwaju, artigasa.

DSCF5813

było wciąż wcześnie, więc wybrałam się na dłuższą wycieczkę wzdłuż wybrzeża (a raczej wzdłuż ruchliwej i głośnej autostrady) w kierunku wieży antel. to niby zwykły biurowiec, jednak można tam wjechać na kilkudzięsiąte piętro, skąd roztacza się panoramiczny widok na miasto. montevideo z trzech stron oblane jest morzem. niestety zamiast urugwajskiej copacabany, przynajmniej po tej stronie wybrzeża po horyzont ciągnęły się stare porty, magazyny przeładunkowe i jakieś pordzewiałe doki i wraki.

DSCF5826

obszar starego miasta jest stosunkowo niewielki. spacerowałam więc ulicami, poszperałam wśród starych widokówek, plakatów politycznych i innych szpargałów na targu staroci, z nudów weszłam nawet do jakiegoś kościoła. część starych kamienic jest pięknie odnowiona, jednak w przypadku większości z nich, trzeba raczej domyślać się ich dawnego piękna (co oczywiście również ma swój wielki urok).

DSCF5831DSCF5816DSCF5834DSCF5828

a obiad zjadłam chyba w najlepszym możliwym miejscu: w starym budynku targu portowego (mercado del puerto), który wypełniony jest teraz knajpami i grillami. nie sądzę, żeby wegetarianie mieli czego tam szukać:

DSCF5853

zdecydowanie najciekawsze było jednak muzeum karnawału. okazało się bowiem, że w montevideo w lutym odbywa się olbrzymi, jak mi powiedziano: najdłuższy karnawał w ameryce południowej. najdłuższy, gdyż karnawałowe grupy (murga) przez 40 dni prezentują swoje stroje, tańce i muzykę w swoich dzielnicach wzdłuż ulic montevideo, a także na platformach jadących przez całe miasto. urugwajski karnawał różni się od tego najsłynniejszego w rio de janeiro. to połączenie teatru, balu maskowego, tańca, śpiewu, ale przede wszystkim muzyki i hipnotyzującego rytmu bębnów. muzycy niosą przewieszone przez ramię wielkie bębny (tambores), podbijając je w rytm kroków na udzie i walą w nie aż do siniaków i zdartej skóry na rękach (opowiadał mi to chłopak z muzeum, prezentując własne, zmasakrowane dłonie). uczestnicy karnawału są poprzebierani i przemalowani na murzynów lub białych; niosą wielkie, zabawne (np. wielka zła baba z wałkiem do ciasta) lub straszne (smoki, potwory) figury zrobione z papier-mache. wszystko jest prześmiewcze, kolorowe i oszałamiające – jak to w trakcie karnawału. obok murgas, prawdziwym fenomenem festiwalu montevideo są candombe, którzy wykonują muzykę o afrykańskich korzeniach, stworzoną przez afrykańskich niewolników przywiezionych do urugwaju. pieśniarze murga za czasów dyktatury w urugwaju byli tymi, którzy w jakiś sposób dawali wyraz społecznej i politycznej krytyce. doprawiali swoje pieśni dozą humoru, sarkazmu i ironii, tworząc w nich parodię rzeczywistości. z tego też powodu karnawał nie był w czasie dyktatury świętem mile widzianym. obecnie młodzi zapaleńcy w rodzaju tych, którzy prowadzili muzeum, próbują przywrócić wielkość karnawału i pamięć o jego długiej historii.

DSCF5841

także na przyszłość nauczka: jeśli jechać do urugwaju to tylko w lutym!

zdecydowanie za krótko byłam w urugwaju, żeby móc napisać o tym kraju coś mądrego. urugwajczycy to podobno niesamowicie sympatyczni ludzie. to, co najbardziej rzuciło mi się w oczy to wszechobecna mate. to ponoć urugwajczycy wymyślili rewolucyjny zwyczaj zabierania ze sobą termosów z gorącą wodą do zaparzania mate, co uwolniło mate z domów i wyprowadziło ją na ulice. faktycznie, na ulicach praktycznie wszyscy chodzą z kubeczkami mate i termosami: od elegancko ubranych biznesmenów, przez młodych ludzi rozłożonych w parkach, po bezdomnych.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.

Blog na WordPress.com. Autor motywu: Anders Noren.

Up ↑

%d blogerów lubi to: