jednym z pytań, jakie dostałam podczas obrony pracy magisterskiej była moja opinia na temat kultury miejskiej turcji. kwestia ta jest częścią debaty nad europejskością turcji, częściowo wiąże się więc z tym, o czym pisałam. nic mądrego wówczas nie udało mi się powiedzieć, jednak pytanie to wciąż nie daje mi spokoju. czy w turcji istnieje w ogóle coś takiego jak kultura miasta?
wiadomo wszem i wobec, że to miasta stworzyły i są fundamentem nowoczesnej europy. wiadomo: powietrze miejskie czyni wolnym. to w miastach rodziły się indywidualizm, niezależność, bunt. architektura, sztuka miejska i polityczna niezależność miast w dużej mierze przyczyniły się do tego, czym jest dzisiejsza europa. wydaje mi się, że w przypadku turcji nie można mówić o takim zjawisku. miasto nie kojarzy się z wolnością. już prędzej z karierą, nadzieją na lepsze życie. w turcji jest kilka wielkich aglomeracji miejskich, każde ma jakiś tam swój charakter, jednak o żadnym z nich nie można powiedzieć, że jest miastem na wskroś europejskim (o ile coś takiego w ogóle istnieje).
zacznę od architektury: turcja jest krajem islamskim i w oczywisty sposób nie wyksztacił się tam podobny plan zabudowy miejskiej z centralnie położonym placem / rynkiem i szeregiem prostopadłych i równoległych ulic. miasta tureckie to plątanina uliczek i ślepych zaułków. na pierwszy rzut oka – totalny chaos. w stambule od XVIII wieku wieku próbowano jakoś ten żywioł ogarnąć, jednak żadnemu z wielu architektów miejskich (często sprowadzanych z europy) nie udało się tego dokonać. wielkie pożary, jakie wybuchały co kilka/kilkanaście lat czyściły teren, pozwalając wytyczać proste ulice, główne arterie i place miejskie. jednak po jakimś czasie ten pozorny układ rozpadał się ponownie w labiryncie ulic, dobudówek, tuneli. wystarczy przejść kilkaset metrów od cypla pałacowego, np. w stronę aksaray lub w kierunku złotego rogu, aby odnieść wrażenie, że nagle znaleźliśmy się w centrum dawnego orientu! a są to właśnie dzielnice, w których działali architekci, którzy mieli uczynić ze stambułu nowoczesne miasto.
podobnie ankara, która od podstaw była zaplanowana jako miasto – symbol Republiki. jej szerokie bulwary, pomniki, racjonalnie zaplanowane ulice i place miały być przykładem tego, czym w przyszłości mogła stać się turcja. w efekcie ankara jest miastem urzędników i ministrów, miastem bez osobowości i bez wigoru. jednak z drugiej strony ankara nigdy nie stała się miastem, o którym marzyli planiści. jej „oficjalna” przestrzeń miejska okazała się tylko fasadą, za którą wiją się kręte, zaniedbane uliczki i kwitnie żywioł gecekondu.
natomiast miasta we wschodniej turcji, nawet te wielkie konglomeracje, jak diyarbakır, który ma dwa miliony mieszkańców, to zupełnie inny świat. styl życia jest w nich daleki od czegoś, co znamy: nadal głównym wyznacznikiem są powiązania rodzinne, klanowe, sąsiedzkie. małe społeczności określają to, kim się jest. turcy i kurdowie żyją tam w wielopokoleniowych domach; na zewnątrz, przy głównych ulicach i na placach przebywają mężczyźni, a dopiero dalej, wewnątrz osiedli kobiety i dzieci. uliczki są tam kręte, wąskie i często zupełnie puste. dopiero za bramą (a wiec już w intymnej sferze domu) znajduje się spore podwórko, często drzewo dające cień, fontanna dająca ochłodę, pomieszczenia mieszkalne i gospodarcze. zaryzykowałabym nawet przypuszczenie, że wschodnim miastom turcji bliżej do typu arabskiej kasby niż tego, co my nazywamy miastem.
ale nie chodzi tylko o architekturę, ale też o kulturę życia miejskiego. stare filmy tureckie z lat 50-tych i 60-tych pokazywały zjawisko, które znamy przecież i z polski. młoda kobieta lub chlopak przyjeżdżają do miasta z dalekiej wioski i powoli zmieniają swoje przyzwyczajenia: pozbywają się wschodniego (wiejskiego) akcentu, zaczynają się inaczej ubierać, chodzić do kina, pracować w nowoczesnym zakładzie pracy itd. to byla oczywiście piękna utopia i edukacyjna misja tych filmów, która obecnie ma się nijak do rzeczywistości. pisałam kiedyś o tym w kontekście gecekondu, ale to zjawisko ma miejsce nie tylko w slumsach, ale jest bardziej ogólne. przybywające do miast rodziny nie zmieniają swojego stylu życia ani nie wypadają z sieci wiążących je klanowych i rodzinnych powiązań. ich styl życia nie zmienia się w widoczny sposób. w ten sposób zamiast urbanizacji ludności mamy agraryzację miast.
a wydaje się, że miasta tureckie mają taką piękną tradycję i równie wielki potencjał bogatego życia miejskiego, tolerancji i otwartości. przede wszystkim oczywiście stambuł, miasto, o którym grecy mówią ponoć po prostu Polis – Miasto: z wielkiej litery i bez żadnego dookreślenia, bo przecież jest tylko jedno TAKIE miasto na świecie. miasto miast. bogata historia i wielokulturowość stambułu mogłyby być jego niesamowitym atutem. jednak te pozostałości dawnej kultury Miasta są raczej jak trupy pochowane głęboko w szafie i trzeba się sporo nachodzić, żeby je odszukać. podobnie izmir, czyli dawna smyrna. po tym jak prawie całkowicie spłonął po wojnie, odbudowano nowoczesne, przestronne miasto. jednak zupełnie pomijając jego grecką przeszłość. izmir do dziś żyje legendą ataturka i zwycięskiej wojny o niepodległość, a jego grecka historia jest raczej tematem tabu.
tureckie miasta są fascynujące: o skomplikowanej i bogatej historii, o tożsamości zapętlonej jak sieć uliczek, trochę irytujące swoim konserwatyzmem, niejednoznaczne, trochę chaotyczne, ale urzekające swoją innością. trzeba się samemu otworzyć, żeby je dobrze zrozumieć.
Skomentuj