przenosząc po raz kolejny książki z półki do kartonu, z kartonu na półki i z półki na półkę, zauważyłam, że wiele z nich przez lata zdążyło się już zniszczyć, mimo że nawet ich jeszcze nie zdążyłam przeczytać… kupowanie książek to chyba mój największy (jedyny?) nałóg. codziennie godzinami mogę przeglądać księgarnie internetowe, sprawdzać katalogi bibliotek i wydawnictw, siedzieć w kucki w księgarni lub antykwariacie, planować, odkładać i marzyć. próbuję się jakoś dyscyplinować i np. orzekam, że w tym miesiącu kupię sobie tylko dwie książki. no, może jeszcze jedną małą na allegro. w ten sposób mam w głowie listę książek do kupienia na najbliższe kilka lat!
świadomie pomijam aspekt finansowy tego nałogu, bo szkoda gadać…
książki dzielą się na te, które chciałabym mieć w swojej biblioteczce i na te, które chcę „tylko” przeczytać. w podstawówce spisywałam sobie na kolorowych karteczkach listy książek, które muszę przeczytać i które później skrupulatnie z listy wykreślałam. oczywiście nigdy nie było mi dane zakończyć żadnej z takich list, gdyż dopisywałam do nich następne i następne pozycje, nie nadążając nic wykreślać. tworzyłam więc kolejne listy, zapisywałam na kolejnych skrawkach papieru, w kolejnych notesach, kalendarzach. i tak mi zostało do dzisiaj. zapisana w kilku różnych bibliotekach, wożę książki w tę i z powrotem między słupskiem a poznaniem, przedłużam, przekraczam terminy, płacę kolejne kary za przetrzymane książki. bo wciąż nie nadążam! przez to wszystko mam nieco dołującą świadomość ogromu literatury, której wciąż nie przeczytałam i pewnie nigdy nie zdążę przeczytać.
gdybym chociaż czytała tak szybko jak maciek! ale nie: siedzę i powolutku sklecam zdania, szukam rytmu każdej książki i wyobrażam sobie, że czytam na głos pod tą właśnie melodię i rytm. i tak, książkę, na którą maciek potrzebowałby może dwóch wieczorów, ja czytam przez dwa tygodnie. także w gruncie rzeczy nie czytam jakiejś oszałamiającej ilości książek, co sprawia, że jeszcze bardziej się niecierpliwię. a myśląc wciąż o tym, ile bym jeszcze chciała przeczytać, nie myślę o niczym innym. za dużo chcę przeczytać, za dużo poznać, za dużo przeżyć (żeby mi tylko głowa od tego nie urosła, tak jak maćkowi…)
typowe zachowanie biblioholika: z tysiąca powodów w tym miesiącu nie powinnam już kupować żadnych książek. dziś w księgarni przez pół godziny obracałam w ręku dwie książki: którą wziąć? i ta ciekawa, i ta. to może teraz tę małą, tańszą, a w przyszłym miesiącu tą drugą? ale znowu ta druga ciekawsza, a więc pilniejsza. lepiej chyba w ogóle nie kupować… a może wziąć obie? nie, żadnej! – to głos rozsądku. staram się być rozsądna, więc wychodzę.
jednak tuż przy drzwiach odwracam się, szybko podchodzę do półki, do kasy i szybkim krokiem wychodzę z księgarni – z książką pod pachą – ścigana wyrzutami sumienia.
mam przynajmniej jednego wiernego przyjaciela, któremu ciągłe przenoszenie książek z miejsca na miejsce sprawia tak dużą przyjemność, jak mi:
Skomentuj