zmiany, zmiany, zmiany…
przede wszystkim duże zmiany „personalne” na boninie: w nasze życie wtargnął nieoczekiwanie lesio. lesio na początku wyglądał mniej więcej tak:
był tak mały, że mieścił się u maćka w kieszeni. nie był w stanie wskoczyć na kanapę, więc nauczył się wdrapywać na wszystko pazurami. teraz prawdziwy już z niego chłopak: brzuszek zaokrąglony (nic dziwnego, skoro wsuwa porcje mięsa większe niż jego żołądek), coraz wyższe skoki i coraz większa pewność siebie w wylizywaniu masła z kanapek. aczkolwiek pozostało mu zasypianie w najbardziej nieoczekiwanych pozycjach, najczęściej z wysuniętym językiem.
inne zmiany są natury materialnej: postanowiliśmy zabrać się za ten relikt socjalizmu, jakim jest duży pokój. pierwsze ciosy poszły na meblościankę z wyszkowskiej fabryki mebli (rocznik 1987, cena detaliczna 19600 zł), która z wielkim hukiem skończyła na „wystawce”. widząc, jak razem z ewką targamy kolejne okazy z płyty pilśniowej na śmietnik, sąsiad z rozrzewnieniem stwierdził: „tyle tego wyprodukowała nasza socjalistyczna ojczyzna. panie to nie pamiętają, jak się za takimi stało w kolejkach” pozostało nam tylko stwierdzić: „tyle tego naprodukowała, a teraz my musimy to dźwigać.” nastęnie z maćkiem zabraliśmy się za zrywanie tapet i malowanie. chcąc oszczędzić sobie czasu, wysiłku i pieniędzy, pominęliśmy kładzenie gładzi i wyrównywanie ścian. dzięki temu zachowaliśmy piękną fakturę ściany: rysy, sznyty, fale i zagłębienia. wszelkie nierówności, będące świadectwem niezrównanego kunsztu socjalistycznych robotników, dały zupełnie nieoczekiwane wrażenie! proste ściany są takie nudne! proste ściany będziemy mieli, jak będziemy starzy! ponadto paradoksalna krzywizna ściany świetnie komponuje się ze wzorami liści, jaki na niej odcisnęliśmy w kolorze. natomiast nieprzewidywalne zawirowania ścian sprawiły nam co prawda trochę kłopotu przy kładzeniu paneli, ale dały świetne rozwiązania praktyczne w postaci szpar między panelem a ścianą, w które można np. wmieść kurz i paprochy przy zamiataniu podłogi.
podczas całego remontu wiernie asystował lesio: sprawdzał, czy wszystko przebiega zgodnie z planem:
czy równo malujemy:
a nawet „własno-łapnie” pomagał kłaść panele:
teraz jesteśmy już po remoncie, ale – siedząc na kartonach – czekamy na przyjazd nowych mebli, które na dobre pozwolą nam zapomnieć o koszmarze meblościanki. aby sprawić sobie meble „takie z prawdziwego zdarzenia”, „takie na całe życie”, musieliśmy zaciągnąć pierwszy w życiu i pierwszy wspólny kredyt. niestety w naszym teokratycznym kraju wszystkie banki traktują obywateli jak dzieci: jeśli nie są związani węzłem małżeńskimi, bynajmniej nie są na tyle odpowiedzialni, aby udzielić im kredytu na lata. dla pewności do banków powinno dostarczać się również zaświadczenie ze spowiedzi: że nie kłamiemy przy podawaniu danych osobowych. tak czy inaczej, biorąc kredyt musiałam przyznać się do staropanieństwa (stan: wolny!). ale, ale… nic tak nie cementuje związku jak pieniądze, więc bądźmy najlepszej myśli!:))
Skomentuj