polska jak długa i szeroka jest krajem wąsaczy. może kiedyś bardziej niż teraz, bo czasy się zmieniają i stajemy się tacy zachodni. jednak dawniej to, co na tzw. zachodzie było szczytem wieśniactwa (borat!) i niemal symbolem homoseksualistów (bar pod błękitną ostrygą! freddy mercury!), u nas było szczytem męskości: WĄSY! zapuszczał je każdy, komu bozia dała i nie ma nic śmieszniejszego niż zdjęcia młodych tatów i wujków, kiedy bozia dała jeszcze niewiele, a pod nosem było więcej prześwitów niż włosów!:)
mimo wszystkich dziwactw, u nas wąsy to obecnie sprawa gustu. tymczasem w turcji wąsy to sprawa polityczna i kulturowa. jeszcze gdzieś na przełomie XIX i XX wieku pojawił się w turcji typ mężczyzny, który był utożsamiany z zachodnim stylem życia: często był wykształcony na zachodzie albo wychowany na zachodnich lekturach, czasem ożeniony z zachodnią kobietą, pod rękę z którą chadzał na spacery (z kobietą w miejscu pubicznym?? niebywałe dla pożądnego tureckiego mężczyzny i pożądnej tureckiej kobiety!), nosił się „z francuska”, chodził do teatru, a przede wszystkim: nie nosił wąsów!! cały ten zachodni styl – alafranga (w przeciwieństwie do alaturka) – był przedmiotem kpin i chichów-śmichów sąsiadów, a nierzadko hańby całej rodziny, gdyż długie włosy i brak zarostu mogły równie dobrze oznaczać dewianta. przynajmniej tak to było przedstawiane w powieściach z tametego okresu. od czasu republiki wąsy były uważane za coś wschodniego, nieco zacofanego i chłopskiego. nowoczesny, turecki mężczyzna miał policzki gładko wygolone, jak prawdziwy europejczyk. sam atatürk jako młody, przystojny oficer miał starannie przystrzyżony wąsik. kiedy później, gdy jako prezydent zdjął mundur na rzecz fraka i kapelusza, zaczął się pokazywać na modłę zachodnią , już bez wąsów:
w latach późniejszych wąsy stały się sprawą polityczną. w latach 60-70-tych, w czasie wielkich zawirowań, politycznego chaosu i i ideologicznej walki zbrojnej (często dosłownie: zamachy na tle politycznym, strzelaniny na uniwersytetach itd.). całe społeczeństwo było rozpolitykowane i każdy należał do tego czy innego obozu: komunistów, islamistów, nacjonalistów. radykałów można było poznać po tym, z kim przestają, w jakich kawiarniach przesiadują, jakie ubrania noszą, a nawet – a jakże by inaczej! – jaki zarost noszą! (turcy bowiem są w na tyle szczęśliwej sytuacji, że noszą taki zarost, jaki chcą, a nie, to, co bozia da!;) ) islamiści najczęściej nosili brody albo krótko przystrzyżone wąsy, komuniści dłuższe, a nacjonaliści wielkie, „typowo tureckie” wąsiska. sekularystyczna, państwowa ideologia państwowa najchętniej widziałaby gładko ostrzyżonych mężczyzn. wobec tego w 1980 r. szef policji stambulskiej nakazał wszystkim policjantom zgolenie wąsów. nie wiem, w jakims stopniu było i jest to przestrzegane. ale fakt, że większość policjantów nie nosi zarostu. również przewodniczący republikańskiej, pro-państwowoej partii, deniz baykal (na dole po prawej), gdzieś na początku lat 90-tych zgolił wąsy.
dziś również do pewnego stopnia wąsy manifestują przynależność ideową: nowocześni islamiści noszą króciutko przystrzyżone wąsy (jak sam premier (po lewej) erdoğan i prezydent gül), nacjonaliści (albo kurdowie! to kolejny stereotyp) wielkie wąsy, a tzw. atatürkiści (duuuże uproszczenie!) nie noszą zarostu w ogóle.
to w polityce. a na ulicy? wolna amerykanka!! koleżanki tłumaczyły mi, że tureccy mężczyźni dzielą się na dwa typy: macho (silny, wąsaty, prawdziwy mężczyzna, który raczej uderzy kobietę niż ją przytuli i chętnie będzie się popisywał przed kolegami-machami) i metroseksualistów (wypielęgnowani, po manicure u kosmetyczki, z najmodniejszą fryzurą, w markowych ciuchach). to, że w gruncie rzeczy oba te typy zachowują się, szczególnie jeśli chodzi o ich stosunek do kobiet, podobnie, to inna historia. jednak na ulicach stambułu, szczególnie w dzielnicy beyoğlu, ma miejsce prawdziwa rewia mody: wyżelowane fryzury postawione w najdziwniejsze kształty, brody i wąsiki wygolone w jak najoryginalniejsze formy. o młodych tureckich chłopakach i mężczyznach na pewno nie można powiedzieć, że są niezadbani ani że wszyscy wyglądają tak samo! a wąsy nadal pozostają symbolem prawdziwego tureckiego mężczyzny.
jeśli już mowa o wąsach, należy też wspomnieć o tureckich fryzjerach (z francuskiego, kuaför). zakład fryzjerski to miejsce kultowe. u nas, szczególnie w małych miasteczkach, pewnie też tak kiedyś było: mężczyźni szli do fryzjera ogolić się, ale też na „męskie plotki”, pogadać o sporcie i o polityce. w turcji ten fenomen wciąż istnieje. mężczyźni chodzą do fryzjera nie tylko na golenie (brzytwą!) albo ścięcie, ale też aby rytualnie wypić z fryzjerem herbatę, wypalić papierosa, aby pobyć w męskim gronie. raz miałam okazję towarzyszyć koledze w czasie wizyty u fryzjera i cały ten rytuał obserwowałam z prawdziwym zachwytem. zakres usług obejmuje: golenie, ścięcie, czyszczenie uszu, depilacja włosów z nosa (tak, tak!), depilacja woskiem włosów z górnych części policzków, a nawet masaż szyji, wszystko zakończone skropieniem klienta obficie turecką wodą kolońską. biorąc pod uwagę fakt, że fryzjer powinien być domorosłym psychologiem, musi być na bieżąco z osiedlowymi plotkami, ligą turecką i wydarzeniami politycznymi, stwierdzam, że nie jest to łatwy zawód!
tak więc ku czci wszystkich tureckich fryzjerów: zdjęcie mojego ulubionego wąsacza (zrobione w czasie festiwalu czereśniowego w polonezköy):