ciezkie jest zycie W DRODZE. podrozujemy juz trzy tygodnie i czasem jestesmy wszystkim tak zmeczeni, ze marzy nam sie spedzenie calego dnia w hotelu, bez koniecznosci wstawania rano, jezdzenia przepelnionymi busami, zwiedzania, ciaglego zmieniania miejsc. marzy nam sie dzien, ktory moglibysmy spedzic patrzac sie na hotelowe sciany, w telewizor, ewentualnie sobie w oczy, a cala nasza aktywnosc ograniczylaby sie do jedzenia owocow. ale czas goni, mamy niecale dziesiec dni, ktore trzeba wykorzystac jak najlepiej, zeby potem niczego nie zalowac! mnie najbardziej meczy to, ze wciaz jestesmy tymi obcymi. mimo ze chodze w dlugich spodniach, dlugim rekawie i czesto mam tez zakryta glowe (ze wzgledu na palace slonce), wszyscy i tak sie na mnie nieznosnie gapia. czasem robia to tak bezczelnie, ze mam ochote rownie bezczelnie zareagowac. w stambule moglam spokojnie sie ukryc, tutaj nie ma o tym mowy – musialabym zalozyc dlugi plaszcz, spuscic glowe i zgarbic ramiona, zeby nie rzucac sie w oczy. ale o tym nie ma mowy! macka natomiast najbardziej dobija slonce i goraco. jak sam mowi, the heat gives itself to him in signs! nie ma od niego wytchnienia! na szczescie miejscowi ludzie nauczyli sie sobie z nim radzic i w miastach wiele jest przyjemnych, zacienionych parkow albo çayhane, w ktorych przesiadujemy, pijac dziesiatki malutkich szklaneczek fantastycznej tureckiej herbaty.
obawialam sie, ze bedziemy podrozowali w kordonie turystow. przed kazda kolejna atrakcja turystyczna moje obawy wzrastaja, jednak jak zawsze okazuje sie, ze jestesmy jedynymi yabancı, czyli obcymi, turystami. dla mnie jest to oczywiscie najwieksza radosc i na tym dla mnie polega prawdziwa atrakcyjnosc tych miejsc. jednak z drugiej strony jestesmy chodzacymi atrakcjami i czasem na ulicach wywolujemy niemala sensacje. dzieciaki biegaja za nami, proszac o zdjecie. maja tez swoisty odruch pawlowa: moga byc zajete, bawic sie, biec dokads, ale w momencie, kiedy nas zobacza, od razu wolaja: „hello!”. te bardziej elokwentne dodaja: „where are you from?” albo „mani, mani”! tureckim i kurdyjskim dzieciom bede musiala kiedys poswiecic osobny wpis, bo to dla mnie prawdziwy fenomen! podrozujemy po Republice Dzieci!
ta nasza obcosc ma jednak ta dobra strone, ze kiedy ludzie (pisze, ze ludzie, ale sa to ZAWSZE mezczyzni!) zorientuja sie, ze mowie troche po turecku, wszyscy chca nas przyjac, powitac i ugoscic! naprawde trudno przecenic turecka goscinnosc! dziesiatki razy bylismy zapraszani na obiady, malo kiedy placimy za herbate czy lemoniade, z kazdym sprzedawca na bazarze, u ktorego cos kupimy, musimy wypic rytualna szklaneczke herbaty. poza tym turcy sa niesamowicie uczciwi, wiec nikt nas nie probowal okantowac na bazarze czy w hotelu tylko dlatego, ze jestesmy cudzoziemcami. mamy duze szczescie do ludzi, bo spotykamy tylko tych dobrych i – odpukac! – nigdy nie przydarzyla nam sie zadna przykrosc.
tak sobie mysle, ze podrozujemy na przekor tureckiej polityce. wedlug oficjalnej historiografii republika turecka powstala na gruzach wielonarodowego i wieloreligijnego imperium osmanskiego jako panstwo jednolite etnicznie. jak powiedzial atatürk, „szczesliwy jest ten, ktory moze siebie nazwac turkiem”. jeszcze calkiem niedawno za glosne mowienie o sobie jako o kurdzie, lazie, alevim itd. mozna bylo trafic do wiezienia z oskarzeniem o podwazanie jednosci republiki. czasy sie zmieniaja i to na dobre, jednak turcja wciaz jest daleko w tyle ze swoim rozumieniem panstwowosci i tozsamosci obywatelskiej. (mimo ze wielu aspektow demokracji polacy mogliby sie uczyc od turkow, np. ponad 80-procentowego udzialu w wyborach!). wiadomo, turcja jest totalnie niesamowita pod wzgledem historycznym: przez te tereny przewinelo sie tyle starozytnych cywilizacji, ze – jak to kiedys ktos powiedzial o iraku – gdzie wbije sie lopate w ziemie, tam znajdzie sie pozostalosci starozytnych kultur. z tak bogatej historii tych terenow oficjalna historiografia wybrala czesc, ktora nazwano wielkim dziedzictwem tureckiej anatolii. cale bogactwo pozostalych kultur zaczeto doceniac bardzo niedawno, glownie ze wzgledu na ich turystyczny potencjal. jednak to, czego wciaz sie nie docenia, to wielkie bogactwo wspolczesnej turcji, w ktorej zyja dziesiatki ludow, rozniacych sie jezykiem lub akcentem, kultura, tradycjami, czesto religia, historia, nawet kuchnia, ale ktore wszystkie czuja sie czescia turcji. ich wyrazna odrebna tozsamosc (np. etniczna) bynajmniej nie jest zagrozeniem dla jednosci republiki tureckiej! bylismy tam, gdzie mieszkaja lazowie (mowiacy jezykiem podobnym do gruznskiego), ostatnie dwa dni spedzilismy wsrod syryjskich chrzescijan, wybralismy sie w stambule na piwo z kolega, ktory jest alewita (odlam islamu), mam mnostwo przyjaciol kurdow. wszedzie ludzie pytali sie nas: „jak podoba sie wam [u nas] w turcji?” i wszedzie byli dumni, kiedy mowilismy, ze bardzo, gdy chwalilismy turecka goscinnosc czy nawet tureckie jedzenie! moze troche idealistycznie uwazam, ze prawdziwe bogactwo krajow polega na ich roznorodnosci kulturowej, o ile potrafia ja docenic. wszystkie kolory i odcienie, stroje i melodie, smaki i zapachy rozne w kazdym regionie, ale skladajace sie w piekna calosc.
jeszcze w stambule bylismy na fantastycznej wystawie fotograficznej atilli duraka „ebru project”. ebru jest to dawna osmanska sztuka malowania na wodzie. gotowy wzor, ktory czesto wyglada jak marmur, przenosi sie na papier. na youtubie znalazlam kilka ladnych filmikow pokazujacych, jak powstaje ebru, np.:
http://youtube.com/watch?v=xLnGnnul8bc&mode=related&search
http://youtube.com/watch?v=bAU6p7au_T0&mode=related&search
projekt fotograficzny atilli duraka pojmuje spoleczenstwo tureckie wlasnie jako ebru, czyli fale kolorow i odcieni, ktore mienia sie swoim wlasnym blaskiem, ale razem tworza jeszcze piekniejszy obraz. co wazne, nie jest to mozaika, gdyz elementy mozaiki sa zastygle w bezruchu i niezywe. narody pojmowane jako mozaika bylyby zastygle i sztuczne jak cepelia. tymczasem kolory ebru sa w ciaglym ruchu, zmieniaja sie, faluja, przeksztalcaja, ZYJA! w ten wlasnie sposob, nieco wyidealizowany obraz turcji, jaki pokazal na swoich fotografiach atilla durak, to caly kalejdokop narodow, strojow etnicznych, krajobrazow i muzyki. portety, bardzo ladnie zaaranzowane kolorystycznie i tematycznie, stworzyly naprawde piekny obraz turcji! o czesci narodow, jakie byly tam pokazane nawet nie slyszalam! dodatkowo wystawa byla swietnie zaaranzowana: miala miejsce w bardzo klimatycznych starozytnych cysternach stambulskich, w tle leciala piekna muzyka, moglismy kluczyc miedzy zdjeciami jak po labiryncie. wszystkie te zdjecia mozna sobie odpalic w „galerii” na stronie internetowej:
w czasie podrozy przekonalismy sie, ze projekt ebru jest nie tylko piekna idealizacja, ale po prostu oryginalne i zyczliwe spojrzenie na prawdziwa turcje! wspomnialam kiedys, ze turecka muzyka i sztuka narodowa tym roznia sie od polskiej cepelii, ze sa wciaz zywe i uwielbiane. bedac w dolinie hemşin nad morzem czarnym widzielismy jak dziesiatki ludzi zebralo sie spontanicznie na ulicy, zeby odtanczyc „czarnomorski” taniec horon. czesc kobiet byla w tradycyjnych chustach z tamtego regionu, czesc mlodych ubrana byla po prostu w dzinsy i bluzy. starzy i mlodzi trzymali sie za rece i tanczyli w kole pod rytm kobziarza, ktory gral w srodku tego okregu. tanczyli i spiewali tak przeszlo godzine, najwyrazniej swietnie sie przy tym bawiac! dalej pojechalismy w tzw. doliny gruzinskie, gdzie w kilku wioskach wciaz mowi sie po gruzinsku. nieco pozniej pojechalismy do mardin, gdzie wciaz istnieje nieliczna wspolnota chrzescijan syryjskich. jest to byc moze najstarsza wspolnota chrzescijanska na swiecie! ich modlitwy, rytual i jezyk nie zmienily sie ponoc od czasow chrystusa. bylismy na mszy, podczas ktorej mlody chlopak, syn popa, podpary pod brode, melorecytowal wersety z kilkusetletniej biblii w starozytnym jezyku aramejskim! w ich domu, jak powiedzial nam pop, wszyscy mowia po turecku, aramejsku i arabsku, a czesc jeszcze po kurdyjsku! obecnie przebywamy w „kurdystanie”: kilka dni temu bylismy w stolicy tureckich kurdow, czyli dıiyarbakır, a obecnie przyjechalismy do urfy. na ulicach, w dolmuşach (minibusach), w restauracjach slychac tylko kurdyjska muzyke, mezczyzni maja na glowach zawiazane czarne lub czerwone arafatki, a wiele kobiet nosi piekne kurdyjskie suknie (choc niestety wiecej jest tych, ktore narzucone maja na siebie byle koce). starsze kobiety czesto maja na brodach lub ustach tatuaze, co nadaje ich twarzom ostry i zaciety wyraz. wielu ludzi, z ktorymi rozmawialismy, w pierwszych slowach podkreslali, ze sa kurdami! to bez watpienia kurdystan i tylko policjanci – jak powiedzial nam moj kolega z sabanci, ktory sie tutaj nami opiekuje – sa turkami! marzy mi sie wizyta na kurdyjskim weselu, zeby maciek mogl zobaczyc, z jakim przejeciem tancza oni swoj halay, jaka poruszajaca jest kurdyjska muzyka: czasem bardzo smutna, sentymentalna, czasem az buchajaca energia! kontynuujac nasza podroz po tureckim kalejdoskopie narodow, pojechalismy dzis do harranu, tuz przy granicy z syria, gdzie zyja arabowie. mezczyzni chodza w bialych sukmannach, kobiety maja podobne do kurdyjskich suknie i wielkie, piekne oczy. przed nami jeszcze kapadocja, rowniez majaca wielokulturıwa przeszlosc. a juz za nami stambul, ktory jest prawdziwym tyglem kultur i narodow. mowi sie, ze w stambule nie ma juz prawdziwych „stambulczykow” – wszyscy pochadza skads! wiekszosc oczywiscie z dalszych regionow turcji, ale przeciez sa tam bulgarzy, bosniacy, ormianie, grecy, zydzi i mnostwo yabancich, ktorzy czynia to miasto tak kolorowym i ciekawym!
wymuszam troche na macku docenianie tego aspektu naszej podrozy, bo takie kulturowe bogactwo turcji jest dla mnie wazniejsze i piekniejsze niz wszystkie ich starozytne zabytki razem wziete!:)
Skomentuj