całą sobotę chodziłam po mieście i zwiedzałam. dla spokoju sumienia pojechałam na cypel pałacowy (bo nie wypada siedzieć przez miesiąc w stambule i nie spojrzeć z bliska na błękitny meczet), a potem na wielki bazar na zakupy. chciałam kupić sobie jakiś pierścionek (nie znalazłam ładnego) i chustę (naciągnęli mnie już na pierwszym stoisku). wielki bazar jest najtańszy (dla tych, którzy umieją się targować oczywiście!) i jest tam na pewno największy wybór towarów wszelakich. kupiłam sobie fantastyczna, wielką, kaszmirową wściekle czerwoną chustę – dokładnie taką, jak chciałam!:)
jak napisałam, pojechałam na cypel bardziej z powodu wyrzutów sumienia niż tęsknoty za tym miejscem. mimo że i meczety, i hagia sofia, i widok pałacu topkapı są niesamowite i za każdym razem wzruszają, odstręczają mnie tłumy turystów, które się tamtędy przewalają, a także sami tamtejsi turcy. drażnią mnie, raczej niż śmieszą, setki naganiaczy do restauracji, kafejek czy kebabów, przystojniacy zaczepiający mnie z zapytaniem „are you turkish?” albo proponujący pokazanie hagii sofii, czy wreszcie ci wszyscy handlarze na ulicach i bazarach, którzy bardzo łamaną angielszczyzną mówią „i got somthing special for you!”. W zeszłym roku byłam tam może dwa-trzy razy, a na ten rok też już mam spokój; przynajmniej do przyjazdu maćka. to nie jest ten stambuł, który tak uwielbiam!!
o co mi dokładnie chodzi? są takie chwile czy miejsca, że aż uśmiecham się do siebie z radości, ze tu jestem! może to być na przyklad sytuacja, kiedy autobus, ktorym jade nagle zahamuje, bo inny samochód wjechał mu pod koła (albo on sam wjechał komuś pod koła) i nagle cały autobus zaczyna cmokać z dezaprobatą. są to też typowe scenki miejskie np. cyganki, które mają absolutny monopol na sprzedawanie kwiatów, chodzą z wiązankami po ulicach i wykrzykują swoją mantrę: „bir milion! bir milion! bir milion!” (jeden milion), a kiedy podejdzie się do nich nieopatrznie, okazuje się, że kwiaty kosztują nie jeden, ale dziesięć milionów (cena wzrasta odwrotnie proporcjonalnie do znajomości tureckiego i umiejętności targowania się). uwielbiam taksim i jego boczne uliczki, w których przed kafejkami stoją setki maleńkich stoliczków z maleńkimi jak w przedszkolu krzesełkami (zadziwiająco wygodne!), przy których siedzą młodzi ludzie (w końcu to taksim!) i piją herbatę z maleńkich szklaneczek; uwielbiam patrzeć i podśmiewać się z tureckich macho wędrujących po taksimie w rozchełstanych koszulach, w najmodniejszych okularach przeciwsłonecznych i z kilogramem żelu na włosach, uwielbiam kafejki z nargilla w tophane. i inne scenki miejskie: ludzie przepychający się przy wysiadaniu z promów (nikt nie ma czasu, żeby poczekać, aż prom na dobre przybije do brzegu! koleżanka opowiadała mi, że widziała kiedyś, jak jeden facet w trakcie takiej przepychanki wpadł do wody! turcy – z natury panikarze i krzykacze – malo nie wpadli w amok i zaraz do wody wskoczyło kilku kolejnych na ratunek!); wózki pchane przez sprzedawców po ulicach, na których piętrzą się góry owoców: śliwek, czereśni albo ananasów (w sobotę zaserwowałam sobie wlasnie kawałek ananasa na lunch); wieczory, kiedy stojąc na brzegu bosforu w mojej ukochanej dzielnicy kadıköy wcinam rybnego kebaba kupionego prosto z nabrzeżnego grilla i patrzę na maleńkie minarety hagii sofii i błękitnego meczetu na horyzoncie; albo bazary rybne czy owocowo-warzywne, na ktorych warzywa i owoce sa pieknie umyte i poukladane w rowniutkie kupki, a ryby poukladane rownie artystycznie i dodatkowo udekorowane czerwonymi jak kwiaty skrzelami; sa tez grupy wielkich bezdomnych psow, ktore wyleguja sie bezczynnie w najbardziej ruchliwych miejscach albo setki kotow smietnikowych, brudnych, paskudnych i obdartych (wrzucajac do smietnika worek ze smieciami bardzo czesto dostaje w zamian wyskakujacego zeń kota!); jest tez cıagly ruch na ulicach i przygody miejscowych rajdowcow, ktore dostarczaja codziennej dawki adrenaliny. i wreszcie – last but not least – spiew muzzeina! mimo ze slysze go od ponad roku kilka razy dziennie, wciaz tak samo mnie porusza! nauczylam sie naprawde lubic te modlitwy, a nawet rozpoznawac pierwszych kilka slow, ale przede wszystkim niesamowite jest wrazenie kwadrofonii, kiedy spiew rozlega sie jednoczesnie ze wszystkich stron, kiedy nadchodzi czas na modlitwe.
dokladnie pamietam moment, kiedy po raz pierwszy poczulam sie taka szczesliwa w stambule: bylo to na samym poczatku mojego pobytu tutaj (strach pomyslec, ale az dwa lata temu!), kiedy sama zapuscilam sie do ortaköy. ortaköy to bardzo klimatyczna dzielnica: nie ma tu portu ani bazarow, dlatego jest bardzo spokojnie, pelno tu kafejek i dobrych restauracji. stad pochodzi jeden z najslynniejszych widokow stambulu:
siedzialam na brzegu bosforu, zajadalam z papierowej torebki figi, rozkoszowalam sie widokiem na most bosforski, obok jakies dzieciaki skakaly do wody…
teraz nie mogę się doczekać momentu, kiedy ten „mój” stambuł będę mogła pokazać maćkowi!!
Skomentuj