niestety dopiero po powrocie do domu znajduję trochę czasu, żeby opisać naszą niegdysiejszą wycieczkę na północ irlandii północnej. znajduję czas, ale nie znajduję radości ani chęci, gdyż w belfaście została moja radość i moje natchnienie…
była to chyba najciekawsza wielka sobota w moim życiu! przygotowaną wcześniej święconkę zostawiliśmy znajomemu do poświęcenia, sami natomiast z samego rana wyruszyliśmy na wycieczkę. ja całą drogę odsypiałam nocne zaległości (poprzedniej nocy pracowałam), wiec obudziłam się dopiero, kiedy samochodem zajechalismy na plażę w portsteward, jakieś 200 km na północny-zachód od belfastu. trochę naciagając fakty, cieszyliśmy się, że oto po raz pierwszy w życiu stanęliśmy nad brzegiem oceanu!
plaża była długa, całkowicie płaska i bardzo szeroka, przy czym fale rozlewaly sie po niej głęboko na kilkanaście metrów. pomyśleliśmy, że musi to wynikać z płaskiego dna morza. co chwila znajdowalismy na plaży muszle najdziwniejszego kształtu. trafilismy też na coś w rodzaju żerowiska mew: na piasku porozrzucane były pootwierane muszle, w ktorych gnily resztki niedojedzonego przez mewy mięska. wszystko to niesamowicie cuchnelo!
po niemalże godzinnym spacerze doszliśmy do mola, które ciągnęło się głęboko w morze i zakończone było czymś w rodzaju małej latarenki. oczywiście nie odmówiliśmy sobie przyjemności, ale i małej dozy adrenaliny ze względu na spore fale, przejścia do końca mola. w dali widać było wielki klif i stojącą na jego brzegu niewielką, grecko-podobną budowlę. była ona naszym następnym celem. wracaliśmy niemal godzinę do samochodu pozostawionego na początku plaży. po drodze widzieliśmy szykujących się do boju surferów. będziemy ich widzieć przy każdym kolejnym postoju. fale, mimo że daleko nie tak imponujące jak na filmach amerykańskich, muszą dostarczać sporej frajdy, gdyż mimo bynajmniej nie letniej pogody, całkiem sporo ludzi rozpoczęło już sezon.
owa świątynio-podobna budowla, którą widzieliśmy z daleka to tzw. musseden temple. położona jest w naprawdę imponującym miejscu i kiedy stanęliśmy na brzegu 100 metrowego klifu, a pod sobą widzieliśmy wystające z morza skały i rozpryskujące się o nie fale, po raz pierwszy tego dnia zaparło nam dech w piersiach!! dołem biegła jakaś linia kolejowa, która musiała wbijać się w tunel dokładnie pod nami. „świątynia mussenden” to niewielka okrągła budowla o kopułowym sklepieniu. wzorowana była na świątyni westy w rzymie, a zbudowana została przez niejakiego harveya mussendena w prezencie dla jego kuzynki frideswide, która jednak zmarła bardzo młodo, nie doczekawszy końca budowy. budowla ta miała służyć jako letnia biblioteka (marzenie!!!), ale jako że w pobliżu nie było żadnego kościoła katolickiego, właściciele zgodzili się na odprawianie tutaj mszy dla miejscowej ludności. w przewodniku wyczytałam też, że na fryzie świątyni znajduje się dość tajemniczy napis, którego jednak nie widzieliśmy: „it is agreeable to watch from land, someone else involved in a great struggle while winds wind up the waves out at sea”.
na wzgorzu, na którym znajduje się świątynia, są też ruiny zniszczonej przez pożar rezydencji jakiegoś biskupa, a także kilka gospodarstw. wokół pasło się więc pełno owiec. początkowo nie mogłam nacieszyć się takim stereotypowym irlandzkim widokiem: zielone wzgórza, ostre klify, kamienne domy, pasące się owce, w dali morze… takie scenki widzieliśmy przez cały czas naszej wycieczki, a małe owieczki (wszystkie zresztą wymazane najdziwniejszymi kolorami) wywoływały u mnie więcej entuzjazmu niż jakieś tam kilkusetletnie ruiny! szybko jednak okazało się, że tego typu urokliwe obrazki mają swoje minusy: podążając ku owym ruinom, zamiast podziwiać krajobrazy, musieliśmy patrzeć pod nogi, żeby nie wdepnąć w owcze kupy, a poza tym chyba cała irlandia śmierdzi owcami! kiedy tylko przyszło nam do głowy przewietrzyć samochód, owcze smrody szybko uderzały nam do głów i zamykaliśmy szczelnie okna.
naszym kolejnym przystankiem było portrush, słynne ze swoich białych klifów. klify zbudowane z miękkich wapieni, uformowane zostały przez morze w najdziwniejsze kształty. na wzgórzach tuż nad morzem znajdowały się pola golfowe. o ile gra w golfa może być przyjemna, gra w golfa w takim miejscu musi być niesamowitą przygodą! pooglądaliśmy chwilę białe (brudno-szare) klify, zapakowaliśmy się do samochodu, tomek z agnieszką otworzyli kolejną paczkę chipsów i ruszyliśmy dalej.
następny w programie był zamek dunluce, położony na samym brzegu olbrzymiego klifu. miejsce niezwykle malownicze: zielone wzgórza, kamienne ruiny i pionowe skały, o które roztrzaskują się fale.
do samego zamku, a raczej do tego, co z niego zostało, nie wchodziliśmy. cena biletu wydała nam się bowiem nieadekwatna w stosunku do pozostałych w całości ścian. zamek bowiem został zniszczony w wyniku sztormów i osuwania się ziemi. kiedyś podobno do morza osunęła się cała kuchnia wraz z kucharzem i przygotowanym już obiadem! przeczytałam, że gdyby został zbudowany na sąsiednim – twardszym, bo bazaltowym – klifie (tym, który widać na zdjęciu za maćkiem), zamek mógłby przetrwać „w większej całości”. nawet nie wchodząc do środka zamku, można było jednak obejść ruiny dookoła. a na tyłach była niespodzianka: dziura w ziemi, która z góry wyglądała jak niewielka grota. tymczasem była to duża jaskinia, wyrwa w skale, która schodziła stromo do samej wody! Oczywiście zeszliśmy na dół. wrażenie było niesamowite, gdyż po zejściu kilkanaście metrów stromo w dół znaleźliśmy się otoczeni i przytłoczeni ze wszystkich stron skalnymi ścianami. w wąskiej wyrwie rozbijały sie głośno falejaskinia tworzyła na dole coś w rodzaju tunelu ku pełnemu morzu. miejsce zdecydowanie nie polecane dla klaustrofobow!!
po drodze do giants’ causeway, które było naszym kolejnym celem, przejeżdżaliśmy przez miasteczko bushmills. po niewczasie żałuję, że nie zatrzymaliśmy się tam na dłużej. bushmills bowiem słynie z wyrobu whisky, która jest tam warzona od 1608 roku! stara gorzelnia whisky, która obecnie jest udostępniona do zwiedzania, jest według naszego przewodnika najstarsza na świecie! no coż, będzie kolejny powód, żeby tam kiedyś wrócić.:)
Skomentuj