wielkanoc w belfascie – 12.04.2007

swieta, swieta i po swietach! na szczescie, bo bylo w tym okresie wiecej roboty i latania niz zwykle! juz dawno mielismy z mackiem zaplanowane, jak i co przygotujemy sobie na wielkanocne sniadanie. potem pojawil sie pomysl spedzenia swiat w wiekszym gronie miejscowych polakow, ktorych jednak ani my, ani tomek i agnieszka, z ktorymi mieszkamy, nie znamy. pomysl jednak upadl, bo jak zawsze gdy przyszlo co do czego, chetnych do organizacji zabraklo. pozostalismy wiec w piatke: my dwoje, tomek z agnieszka oraz ich dobry znajomy, janusz. niestety pomoc ich ograniczyla sie do zrzutki po 10 funtow, a nastepnie wydania polowy z tych pieniedzy na zupelnie niepotrzebne rzeczy. cale sniadanie przygotowalam sama. nawet maciek niewiele mogl mi pomoc, bo cale dnie pracowal. a siedzenie przez caly dzien w budce tak go wyczerpalo, ze nie zdolal zrobic nawet jednej pisanki! dobra strona lenistwa innych jest fakt, ze moglam zrobic wszystko po swojemu i nikt mi w kuchni nie przeszkadzal!:)

jako ze w sobote planowalismy wybrac sie na calodniowa wycieczke, caly piatek spedzilam w kuchni. m.in. ugotowalam jajka w cebuli oraz warzywa na salatke, zrobilam cwikle, przygotowalam koszyk ze swieconka i zrobilam trzy ciasta, w tym dwa mazurki. za pierwszym razem zapomnialam, ze robie mazurka i wyszedl murzynek… tak sie zlozylo, ze i w piatek, i w sobote mialam nocke w barze. obawialam sie wiec, ze na wycieczce i przy sniadaniu bede nieprzytomna. ale nie bylo tak zle.

w niedziele rano poszlismy do kosciola katolickiego na ormeau road. ludzi wcale nie bylo zbyt duzo, pewnie polowa z nich to polacy (choc msza byla po angielsku). nie byla to przy tym nie ani msza rezurekcyjna, ani swiateczna, ale zwykla, coniedzielna msza. caly tekst mszy, z wyszczegolnionymi partiami ksiedza i wiernych, byly wydrukowane na specjalnych kartkach lezacych przy wejsciu. smiac mi sie chcialo, gdy caly kociol szelescil, przewracajac w odpowiednim miejscu kartki.

po kosciele, jak bog przykazal, zasiedlismy do sniadania wielkanocnego. wyszlo nam calkiem ladnie. byla i kielbasa, i szynka (kupione w sklepie polskim), i jajka, i chrzan i cwikla, i bialy barszcz, i satlatka, czyli wiekszosc rzeczy, ktore byc powinny. na taka okazje wykosztowalismy sie nawet na „polski” chleb, wiec obylo sie tym razem bez tostow! jedyne, co nie wyszlo, to biala kielbasa, ktora byla przygotowana do barszczu. kiedy poprzedniego wieczora ja gotowalismy, wybuchla jak jakis sedelek i wygladala jak ohydny flak! kiedy nastepnego dnia rano maciek probowal ja mimo wszystko podsmazyc, zmienila konsystencje na betonowa! nic wiec dziwnego, ze nikt jej nawet nie ruszyl. sniadanie uplynelo nam w milej atmosferze, w rytmach techno lecacego z tomkowego radia. na szczecie udalo mi sie – pod pretekstem braku miejsca – pozbyc sie ze stolu dwulitrowej butelki fanty! widac kazdy rozumie swiateczna atmosfere po swojemu… a potem juz kawka, troche wina i duzo ciasta. objedlismy sie tak bardzo, ze do wieczora juz nic nie ruszylismy!

z okazji swiat chyba byl przepiekny dzien, wiec po poludniu jeszcze wybralismy sie na spacer do parku. musialam sobie nazbierac z ziemi narcyzow i zonkili, ktore rosna w parkach tysiacami! ktos musial je powyrywac, a potem tam zostawic. musialam obsluzyc sie sama, bo obiecanych mi przez macka kwiatkow wciaz nie moge sie doczekac… taki juz z niego romantyk…

a w poniedzialek stalo sie to, czego obawialam sie najbardziej, czyli zastalam zamknieta, pusta restauracje. nikt nie raczyl poinformowac mnie o tym, ze restauracja jest zamykana. obawiam sie tez, ze nikt nie raczy oddac mi zaleglych wyplat!:(( chetnie bym sie o nie wyklocila, tym bardziej, ze bynjamniej nie mam zamiaru puscic im tego wszystkiego plazem, gdybym tylko mogla sie skotaktowac z ktoryms z tych hindusow. jednak bardzo sprytnie nikt nie odbiera moich telefonow! zamieniam sie w najgorsza rasistke, kiedy tylko zaczynam myslec o tej restauracji, niech przekleta bedzie!

wczoraj zaczelam juz nowa prace w historycznym pubie/lounge/barze/restauracji the morning star. moze tam uda mi troche lepiej zarobic, chociaz przez te dwa ostatnie tygodnie mojego pobytu tutaj. niestety pracuje dokladnie w godzinach otwarcia biblioteki, w ktorej korzystam z internetu, stad tak duze opoznienia z moimi wpisami. ale obiecuje, ze juz jutro karnie opisze nasza ostatnia wycieczke na polnocne wybrzeze! zdjecia gratis!!

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.

Blog na WordPress.com. Autor motywu: Anders Noren.

Up ↑

%d blogerów lubi to: