po odcinkach historycznym i meteorologicznym, przyszedl czas na zdanie ogolnej relacji z naszego zycia w belfascie. tak jak liczyliśmy przyjeżdżając tutaj, ciezko pracujemy i odkladamy pieniazki (właściwie bardziej maciek odklada, bo ja na razie caly czas pracuje za darmo!:( ). to, co najbardziej uderza, to łatwość finansowego przetrwania w anglii! oczywiście, o ile ma się prace. wszelkie porównania z polska wychodza żenująco i dolujaco! rozmawiając o tym ostatnio, doszliśmy z mackiem do malo odkrywczych wnioskow, iż po pierwsze: wartosc pracy jest tutaj duzo, duzo wieksza, a po drugie: sila nabywcza pieniadza jest o niebo wyzsza niz w polsce! pracując tak jak my, czyli na niezbyt eksponowanych stanowiskach (kelnerka i parkingowy…) i zarabiając minimalna pensje (5,35 funta za godzine), nawet jeśli pracowalibyśmy na pol etatu, starczyloby nam to na utrzymanie, oplacenie czyszu, rachunkow i zycie na względnie normalnym poziomie (z cotygodniowym wyjsciem do kina, pubu czy restauracji włącznie!!). nie wyobrażam sobie, żeby było to możliwe w polsce, np. dla pracującej za glodowa pensje i zatrudnionej na ¾ etatu, żeby zakład mogl uniknąć ubezpieczen, sprzątaczki czy kasjerki w supermarkecie!! nie wspominam tu już nawet o wszystkich zapomogach i roznych formach pomocy socjalnej, jakie sa dostępne w anglii, bo wówczas rzekoma polityka prorodzinna IV RP wyglada naprawde przygnębiająco!
jeśli chodzi o druga sprawe, porównania sa jeszcze bardziej uderzające. upraszczając, można założyć, ze w anglii zarabiamy 5 funtow na godzine, podczas gdy w poslce zarabialibyśmy 5 zl na godzine (jako ze pracujemy tu za minimalna stawke). na co można sobie pozwolic za godzine pracy w anglii, a na co w polsce? mimo ze na jedzeniu nie oszczędzamy, jestemy w stanie za 1 godzine pracy oboje wyżywić się przez dwa dni (sniadania i obiady z miesem!:) ). cztery sniadania i cztery obiady za 5zl?? raczej nieprawdopodobne… dalej: za 1 godzine pracy, czyli za 5 funtow można pojsc do kina (w polsce trzeba by na to pracowac trzy godziny), na dwa guinessy do dobrego pubu (przynajmniej 4 godziny w polsce), czynsz oplacamy za tydzień pracy na pol etatu! oszczędzając, za trzy miesiące mogłabym sobie pozwolic na kupno laptopa, a razem z mackiem, na kupno calkiem niezlego samochodu! nic wiec dziwnego, ze tylu polakow tu wyjezdza! co wiecej, naprawde może kusic pozostanie tu na stale! wykonujac ta sama prace, można zyc na całkowicie innym poziomie! nie wspominając nawet o bezpośredniej wartości zarobkow, kiedy zarabia się funty i wraca się z nimi do polski!
stereotyp anglika to już dawno nie jest dystyngowany pan w meloniku, ale raczej podchmielony kibic pilkarski w wersji meskiej, a w wersji damskiej: gruba laska beznadziejnie ubrana, z wystającym grubym brzuchem, w dresach albo wielkich, wielkich jeansach, obowiązkowo pchajaca wozek dzieciecy! to, ile spotyka się na ulicach młodych dziewczyn z wozkami naprawde szokuje!! co ciekawe, nigdy przenigdy nie widziałam towarzyszącego takiej dziewczynie faceta/chłopaka/meza/ojca!! maciek romantycznie twierdzi, ze oni w tym czasie pracuja na utrzymanie „rodzin”. ja jednak jestem przekonana, ze w znakomitej większości sa to po prostu wpadki i zadnych ojcow rodzin po prostu nie ma! wystarczająco się napatrzyłam na ta zalosna rozpuste u siebie w barze!
inna rzecz, jaka szokuje, to fakt, jacy oni sa wszyscy grubi!! szczególnie mlodzi i szczególnie dziewczyny! nie jest to oczywiście nic dziwnego, biorac pod uwage fakt, jak oni się odżywiają: chipsy, cola, smazone sniadania objętością bardziej przypominające obiady. narodowe potrawy: fish&chips, czyli smazona na głębokim oleju ryba z frytkami oraz baked beans czyli fasola, również nie naleza do lekkostrawnych. wszystko to w dodatku mocno przesolone! obraz dopelniaja opowieści macka z hotelu z glasgow o angielce jedzącej tosty z chipsami i popijającej to cola itd. smiac mi się chce, gdy widze slonie i slonice jedzące u nas w restauracji, którzy wala sobie na talerze podwojne fuuuury zarcia (przystawka i danie główne, które objetosciowo wyglądają tak samo) i popijaja to dzbankiem coli, ale obowiązkowo coli light!:)) ponadto system jedzenia lunchu (który bynajmniej nie jest lekka przekaska!) i poznego obiadu również doklada im kolejne faldy tluszczu. a przy tym za ideal pieknosci uchodzi tu najslynniejsza modelka brytyjska i wielka celebrity – anorektyczna kate moss!
tak wiec ogolnie mój obraz anglkow bynajmniej nie jest pozytywny. pamiętam oczywiście, ze maja oni wciąż swietne uniwersytety, doskonala elite akademicka, najlepsza jakosciowo prase. pamiętam, ze większość ludzi w londyńskim metrze czytala gazety czy ksiazki, ze wg sondazu anglicy to narod o najwyzszym IQ w europie (???) itd. jednak te grubaski pchające po ulicach wozki z bezdennie tępymi wyrazami twarzy jakos ten mój obraz inteligentej anglii przytłaczają.
lubie obserwowac starsze pary przychodzące czasem do restauracji na obiady. robi na mnie wrazenie to, ze wiedza, jak i na jakim talerzu zjesc przystawke, a na jakim danie główne, gdzie odłożyć sztucce po przystawce, jakie wino zamówić itd. najbardziej jednak ujmuje mnie to, ze zawsze siedza tak bardzo spokojnie, cicho ze soba rozmawiaja, wypijaja powoli kieliszek albo butelke dobrego wina, sa dla mnie bardzo mili, nawet kiedy naleje im wino nie do tego kieliszka, co trzeba, a potem wychodza, trzymając się za rece. ten ich spokoj i cieplo sa jak antidotum po rozpuście i halasie, na które musze sie napatrzec nocami w barze!
na koniec bardzo ladne zdjecie, jakie zrobil maciek. na pierwszym planie figura matki boskiej gimnastycznej trzymającej hula-hop:
Skomentuj