belfast – the beginning. 12.03.2007

w rolach glownych wystepuja:

S5000640a

i oto jestesmy w belfascie! kolejna przygoda i kolejne miasto, ktore bede mogla uznac za swoje! jak na razie oboje z mackiem jestesmy zadowoleni z tego, ze akurat tutaj przyjechalismy. chcialam jechac do anglii/irlandii po to, zeby zarobic pieniadze na przynajmniej dwumiesieczny wyjazd do stambulu. to bylo i nadal jest moim priorytetem, ale oprocz tego chcialam tez, zeby bylo i ladnie, i ciekawie. dlatego na poczatku upieralam sie, zeby jechac do londynu, co na szczescie maciek szybko wybil mi z glowy. wiecej pewnie musielibysmy wydawac na mieszkanie i dojazdy do pracy, niz zdolalibysmy zarobic. wybor wiec padl na belfast.

miasto okazalo sie (bo z mojej poprzedniej bytnosci tutaj niewiele pamietam) bardzo ladne i jeszcze ciekawsze. oczywiscie pierwsze, z czym kojarzy sie belfast to ciagle i czesto krwawe zamieszki miedzy republikanami (irlandczykami) i unionistami (anglikami).w jakims przewodniku wyczytalam informacje, ze obecnie belfast jest drugim – zaraz po tokio – najbezpieczniejszym dla turystow miastem na swiecie. oczywiscie nawet pod wzgledem bezpieczenstwa co innego zwiedzac miasto, a co innego zyc w nim. marty, ktory przeprowadzal z mackiem szkolenie na parkingu, mowil, ze teraz jest tu bardzo spokojnie, ale jeszcze kilka lat temu zamieszki wybuchaly z byle powodu. sladem tego sa posterunki policji, ktore na kazdej ulicy wygladaja jak uzbrojone, obwarowane i otoczone drutem kolczastym twierdze, a w dzielnicach irlandzkich dodatkowo pokryte sa sladami po celnych rzutach puszkami z farba! trafilismy akurat na wybory samorzadowe (ktore nota bene odbywaly sie w srode). w restauracji, w ktorej pracuje, nie pojawil sie wczoraj ani jeden klient. szef powiedzial, ze to ze wzgledu na wybory – ludzie nie wychodza w tym dniu z domow, gdyz boja sie zamieszek. sporo pewnie przesadzil (sam mieszka w belfascie dopiero od kilku miesiecy), ale fakt faktem, ze dwoch czlonkow sinn fein dostalo kilka dni temu przesylki z nabojami i zaleceniem: „back off!”. zawsze wydawalo mi sie, ze to sinn fein jest partia bardziej wojownicza (niechlubna slawa I.R.A., bojownicze republikanskie murale kontra rodzinne sielanki unionistow). tymczasem to DUP (unionisci) startuje do wyborow z haslami typu „YES to progress! NO to sinn fein in government!”, a gerry adams usmiecha sie z plakatow wyborczych niczym dobry wujek.

wczoraj podano wstepne wyniki wyborow. glosy niemal po rowno podzielily miedzy siebie sinn fein (16) i DUP (15), a reszta partii dostala jakies pojedyncze miejsca w samorzadzie.

mieszkamy tu juz prawie dwa tygodnie. jak na razie wiekszosc stereotypow i przeczuc, ktore mialam przed wyjazdem, sprawdza sie. przez pierwsze dni nie moglam sie nacieszyc widokiem ulic zabudowanych rzedami identycznych jak krople wody domow z czerwonej cegly. wydawalo mi sie to „takie angielskie”!

S5000573a

w jednej z takich kamienic mieszkamy. dom ma dwa pietra, ale – podobnie jak wszystkie inne – jest tak waski, ze powierznia pewnie nie rozni sie niczym od zwyklego mieszkania trzypokojowego. na parterze jest duza kuchnia, na szczescie calkiem dobrze wyposazona, i cos w rodzaju salonu, z obowiazkowym wykuszem wychodzacym na ulice (na poczatku, kiedy chodzilismy na spacery po tych jednakowych uliczkach, nie moglam powstrzymywac sie, zeby nie zagladac ludziom w okna i sprawdzac, jak mieszkaja). na pierwszym pietrze jest lazienka i nasz pokoj, a na drugim pietrze – juz ze scietym dachem -mieszkaja nasi wspollokatorzy – tomek z agnieszka i slowak zwany przez nas georgem.

mieszkamy przy creagagh road, w dzielnicy unionistow (w jednym ze sklepow mozna dostac emblematy z karabinem i logo ulster regiment). ulica ta jest zupelnie inna od naszych ulic. jest na niej pelno warzywniakow, rzeznikow, sklepow z duperelamii, charity shops, kilkanascie fish and chips i kilkanascie kosciolow (tych jest w belfascie prawdziwe zatrzesienie! smiejemy sie, ze kazdy ma tu swoj wlasny prywatny kosciol, bo jeszcze nie spotkalismy dwoch kosciolow pod tym samym wezwaniem). innymi slowy, w odroznieniu nawet od naszych glownych ulic, takich jak polwiejska w poznaniu czy wojska polskiego w slupsku, ktore sa pokryte jedynie lumpeksami i fast foodami, ulica ta tetni zyciem. nie watpie, ze miejscowi czuja sie tu bardziej czlonkami local community niz belfastu, irlandii polnocnej, czy – nie daj boze – imperium brytyjskiego! nie ma co sie jednak ludzic, bo i tutaj dotarla globalizacja i wielki rynek. tuz za rogiem bowiem znajduje sie nasze najwieksze dobrodziejstwo – TESCO!

w zeszla niedziele poszlismy do sklepu polskiego, zeby powzdychac do kubusiow, wedlin z sokolowa, kapusty kiszonej i burakow. powzdychalismy, powzdychalismy, po czym przeszlismy na druga strone ulicy, zeby zrobic zakupy w tesco. cena jednak jest nadal priorytetm! zreszta wizyty w tesco sa – przynajmniej dla mnie, bo maciek ma niezla zaprawe po glasgow – rownie pasjonujace, co zwiedzanie miasta! ilez tu egzotyki!! marynowane jajka na twardo! obrane i posolone ziemniaki w puszkach! truskawki, jablka, grejfruty, rabarbar i wszelkie inne owoce w puszkach! hermetycznie zapakowane pol ogorka! wszystkie warzywa (nie ma ich znowu tak wiele) w wersji w calosci i pokrojone lub poszatkowane! chleb, makarony, platki kukurydziane, ryz, ktore sa „vegetarian friendly” (kto by sie domyslal??!). co rusz znajdujemy nowe tego typu rarytasy!

irlandia polnocna… dziwny kraj…

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.

Blog na WordPress.com. Autor motywu: Anders Noren.

Up ↑

%d blogerów lubi to: